Aktualności
Zbiórka: Starówka, przy Piekarczyku, godz. 9.30
Trasa: Elbląg, Helenowo, Wikrowo, Jegłownik, Gronowo Elbląskie, Różany, Kępniewo, Stare Dolno, Święty Gaj, Stare Dolno, Nowe Dolno, Wiśniewo, Krzewsk, Żurawiec, Elbląg
Długość trasy: 60 km, Uczestnicy: 29, Punkty: 60
Trasa: Elbląg, Helenowo, Wikrowo, Jegłownik, Gronowo Elbląskie, Różany, Kępniewo, Stare Dolno, Święty Gaj, Stare Dolno, Nowe Dolno, Wiśniewo, Krzewsk, Żurawiec, Elbląg
Długość trasy: 60 km, Uczestnicy: 29, Punkty: 60
Z CYKLU DOMOWE WYPIEKI, OPOWIEŚCI CIASTA Z RABARBAREM.
W zasadzie niewiele potrzeba by mnie zrobić. Mąka, jajka, cukier, proszek do pieczenia i oczywiście rabarbar. Jaja, pamiętać tylko że te kurze, ubijamy z cukrem, myrdlamy z mąką i proszkiem, i gotowe. Składników niewiele, ale wszyscy mnie chwalą. Niektórzy ironicznie mówią o mnie ,,ciasto z rambarbarem", ale jak jestem w pobliżu, to pierwsi łapy wyciągają. Ten, co mnie zrobił mówi, że jestem dobrym wabikiem na dziewczyny. Kurde, znalazł się Casanowa z łysą grzywką.
Ale nie o mnie ma być mowa, tylko o wycieczce zanim mnie, no wiadomo co ludzie robią z ciastem.
Zrobiono mnie, wrzucono do sakwy, która do końca nie była zamknięta, więc trochę widziałem i gdzieś pojechaliśmy.
Jechaliśmy różnymi ulicami, aż w końcu zatrzymaliśmy się przy jakiejś wysokiej bramie. Było tu już pełno człowieków ze śmiesznymi nakryciami głowy i maszynami na dwóch kółkach. Mówili o jakimś Piekarczyku i wtedy mi się przypomniało co mówiła mąką, bo ona jest chyba najważniejsza dla całości. Wszystkie mąki świata znają legendę o tym dzielnym Piekarczyku, co uratował miasto i są dumne, bo mąką odgrywała w jego życiu bardzo ważną rolę.
Ruszyliśmy uliczkami Starego Miasta. Później ludzie mówili coś o Helenowie i Wikrowie. To nazwy miejscowości. A mąką opowiadała, trochę puszy się ta mąką, ale jak wiadomo jest ważna, więc jej pra, pra, pra, pramąka była mielona w Wikrowie. Stał tutaj okazały wiatrak typu holenderskiego, który posadowiono na budynku gospodarczym. Niestety, wiatrak doszczętnie spłonął w 2001 roku, nad czym ludzie mocno ubolewali, bo to był jedyny taki zabytek na tym terenie.
Dalej jechaliśmy w kierunku jakiegoś Jegłownika. Droga taka, że myślałem, że mi rabarbar wyleci. Na szczęście wszystko dobrze trzymało się kupy.
Ludzie, to dziwny naród. Niby rozumny, myślący, przewidujący, a jak się zatrzymali to jedni coś wkładali na siebie, inni coś zdejmowali. Jednym było gorąco, innym zimno. Nie nadążysz za nimi. Ciekawe, jak by się zachowywali w piekarniku przy 180 stopniach?
Ruszamy dalej i za kilka kilometrów znowu postój. To się nazywa sklep. Zapełnili rowerami cały plac przed owym sklepem i gromadnie rzucili się do lady. Później coś lizali i tylko cmokali, że takie dobre. Niektórzy stali i snuli jakieś opowieści. Pewna istota, to chyba dziewczyna, bo mówili do niej Agnieszka, więc ta istota opowiadała historię jakiejś żyrafy i zająca. A później wszyscy się śmiali. I z czego?
W końcu taki jeden, zauważyłem że chyba najważniejszy, dał znać, aby to całe towarzystwo w końcu się zebrało i ruszyło przed siebie. Jechaliśmy wśród pól i łąk, a ludzie zachwycali się świeżą zielenią. Mimo, że byłem w sakwie, to czułem przez niedomknięty zamek hulający wiatr. Na zewnątrz musiało nieźle dmuchać i to chyba ludziom prosto w buźki. Trochę się męczyli. Ostatecznie nikt ich do tego rowerowania nie namawiał. Mogli sobie spokojnie siedzieć w domu na kanapie, a nie włóczyć się gdzieś po nieznanych drogach. Ale oni tacy są.
W końcu gdzieś na rozdrożu krótka przerwa i ci ludzie nie wiedzieli, ile jeszcze trzeba jechać. Rozgorzała dyskusja, bo na jednej tablicy pisało, że do celu jest 2 kilometry, a tuż obok druga tablica informowała o odległości 3,3 kilometra. Ale oni nie patrząc na to, ruszyli do przodu, bo dla nich to bez znaczenia 2 czy 3 kilometry.
Dojechaliśmy. O rany, a z czego ja się cieszę, przecież wiadomo, co teraz nastąpi. Wyjęto mnie z sakwy, odpakowano, o ja cię kręcę, spotkałem nawet swojego kuzyna. Ale jakiś taki dziwny, chyba chory, bo cerę miał żółtą i rabarbaru jak na lekarstwo. Tak jakby aptekarz odmierzył dawkę trucizny, a nie pokaźną ilość rabarbaru do ciasta. Ale to nic, co ma być to będzie, taka moja rola na tym świecie, bym przeznaczony był do zjedzenia. Tylko ciekawe, kto dalej będzie opowiadał. Żegnajcie.
W tym momencie następuje dalsza część relacji innego autorstwa.
I co narobiliście. Nie wiem, czy ciasto smakowało, jedli prawie wszyscy, ale jakoś nikt nie kwapił się na dokończenie relacji, więc przyszło niestety mi dopisać zakończenie.
W zasadzie nasz pobyt w Świętym Gaju, to jedna wielka wyżerka, a jak już wszystko zostało zjedzone, to pora było ruszyć w drogę powrotną.
Może trochę ociężali, ale droga powrotna była przyjazna. Od Św. Gaju do Starego Dolna nieco z górki, a chwila jazdy po kocich łbach tylko pozytywnie wpłynęła na nasze organizmy, bo wszystko dobrze się ułożyło i utrzęsło. A najważniejsze było to, że praktycznie cały czas wiatr mieliśmy w plecy i poniżej.
W Dzierzgonce podziwiać mogliśmy nowe oblicze wybudowanego w 1934 roku mostu z przęsłem obrotowym. Stara nawierzchnia jezdni i chodników została rozebrana i zastąpiona nową z drewna dębowego. Dokonano remontu także innych elementów mostu.
A my dalej do przodu. Bliskość domu i wiatr w plecy dawały parcie na pedały. Jeszcze krótki przystanek na jednym z mostów, kilka szybkich zdjęć, w tym jedno nieudane, bo Jurek uparł się, że chce zdjęcie rewersowej części ciała.
Jeszcze moment i dojechaliśmy do Elbląga. Tak jak inni rowerzyści, tego dnia spełniliśmy się rowerowo i nie tylko, więc szkoda było się rozstawać. Ale najbliższa wycieczka już niedługo. I znowu siądzie się na rower, by poczuć wiatr we włosach, łzy w oczach i odgnieciony tył.
Relację przygotował Marek
Kliknij przycisk 'Zgadzam się', aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności.Możesz przeczytać więcej o naszej polityce prywatności tutaj