O nie! Gdzie jest JavaScript?
Twoja przeglądarka internetowa nie ma włączonej obsługi JavaScript lub nie obsługuje JavaScript. Proszę włączyć JavaScript w przeglądarce internetowej, aby poprawnie wyświetlić tę witrynę, lub zaktualizować do przeglądarki internetowej, która obsługuje JavaScript.

Aktualności

Wycieczka Nr 26/2013 - Park Krajobrazowy "Podlaski Przełom Bugu" - 11-15 września

Zbiórka: Plac przy Leclercu, 11 września, godz. 14.30, wyjazd godz. 15.30

Trasa: Nr 1- Grabarka - 12 września
Zabuże, Wajków, Sutno, Niemirów, Koterka, Tokary, Sokóle, Grabarka, Szumówka, Radziwiłłówka, Mielnik, Zabuże.

Długość trasy: 70 km, Uczestnicy: 21, Punkty: 0

Route 2 298 335 - powered by www.bikemap.net



Trasa: Nr 2 - Drohiczyn - 13 września
Zabuże, Osłowo, Kolonia, Maćkowicze, Szerszenie, Krupice, Klekotowo, Zajęczniki, Drohiczyn, Drażniew, Mężenin, Sarnaki, Rozwadów, Mierzwice, Zabuże.

Długość trasy: wycieczka nie zrealizowana z powodu ciągłego opadu deszczu

Route 2 303 642 - powered by www.bikemap.net



Trasa: Nr 3 - Janów Podlaski - 14 września
Zabuże, Horoszki Duże, Konstantynów, Janów Podlaski, Wygoda, Janów Podlaski, Stary Bubel, Gnojno, Niemirów, Gnojno, Borsuki, Serpelice, Klepaczew, Zabuże.

Długość trasy: 85 km, Uczestnicy: 20, Punkty: 0

Route 2 303 671 - powered by www.bikemap.net


Dzień wyjazdowy
- Witam. W naszym Wywiadzie-Rzece gościmy dzisiaj pana Grupa Stopowskiego. I już na wstępie nasuwa się pierwsze pytanie. Skąd takie dziwne imię i nazwisko?
- Narodziłem się 15 lat temu. Obecnie, jako nastolatek ciągle mam wielką chęć do aktywnego spędzania czasu. Nie w głowie mi siedzenie przed telewizorem. W każdą niedzielę wybieram się na mały wypad rowerowy za miasto. Przy czym mała ciekawostka: jestem zbiorowością w jedności. Smutek jednego po złapaniu gumy jest smutkiem całej grupy, a radość innej osoby z powodu zakupu nowego roweru wywołuje uśmiech całej zbiorowości. I tak to już ze mną jest. A imię i nazwisko? No cóż, skąd ja to mogę wiedzieć. Proszę pytać się o to moich rodziców.
- No tak, ale jak w takim razie mam się do pana zwracać panie Grupie Stopowski.
- Normalnie. Po prostu Grupie. A w ogóle, gdy się umawialiśmy na wywiad to chyba nie po to, aby rozmawiać o mojej nazwie.
- Nie, nie. Oczywiście, że nie. Zatem Grupie, wróciłeś ostatnio z Wyprawy do Doliny Bugu. Porozmawiajmy o przygotowaniach do niej.
- O, przygotowania zaczęły się niemal natychmiast po powrocie z poprzedniej wyprawy do Suwalskiego Parku Narodowego. Już wtedy zapisał się Krzysztof S. nie wiedząc nawet dokąd jadę. Później lawinowo zapisywało się wielu rowerzystów. Skład się tasował. Jedni zgłaszali chęć wyjazdu inni z kolei musieli zrezygnować. Ostatecznie cała ekipa liczyła 22 osoby.
- Czyżby? A nie przypadkiem 24 osoby?
- Zapewne pani Redaktor ma na myśli Rolanda, który jak zwykle zorganizował nam transport oraz jego przemiłą małżonkę Iwonę. W tej sytuacji rzeczywiście było nas 24 osoby. Jak zwykle załadunek odbywał się na parkingu hipermarketu E.Leclerc. Pogoda nie była sprzyjająca. Od południa cały czas siąpił deszcz. Humory jednak nam dopisywały.
- Nie wszyscy jednak jechali busem.
- Och nie. Oczywiście, że nie. 9 osób wybrało się własnym transportem. Na miejscu jednak mieliśmy tworzyć jedną zgraną grupę realizującą program poznania Podlaskiego Przełomu Bugu.
- Podróż przebiegła bez niespodzianek i ...
- Nie można siedem godzin zamknąć tak krótkim stwierdzeniem. Niemal od początku cały bus jechał rozdyskutowany. Przeanalizowano nawet znaki zodiaku i ich wpływ na charaktery uczestników. Zna pani Redaktor sztuczkę z pytaniem "która godzina?" skierowanym do osoby pijącej kawę? Coś podobnego spotkało naszego Komendanta na jednym z postojów na stacji paliw. Komendant tak obrazowo opisywał przebieg zbliżających się wycieczek, że nie pozostało to bez wpływu na wygląd jego spodni zalanych kawą trzymaną w ręku.
- I w ten sposób wasz Komendant nie skosztował małej czarnej.
- Nie byłbym Grupem Stopowskim gdyby to miało się tak skończyć. Krzyś S. zabezpieczył drugi kubek kawy, a Kazimierz kontrolował proces popijania podczas opisywania tras. Wodzem czasami trzeba się opiekować jak małym dzieckiem.
- Do gospodarstwa agroturystycznego państwa Jakoniuk dotarliście około 22:20.
- Tak, ale na samym finiszu pomyliliśmy trasę. Skierowaliśmy się w szutrową drogę prowadzącą do miejscowego SPA i dalej w kierunku promu nad Bugiem. Droga była wąska i ciężko było na niej zawrócić. Wielokrotne próby czynione w zupełnej ciemności kończyły się niepowodzeniem. Dopiero decyzja o odczepieniu przyczepki z rowerami była kluczem do sukcesu. Telefoniczny kontakt z kolegami, którzy dotarli już na miejsce własnymi samochodami, pozwolił odnaleźć drogę do naszej agroturystyki.
- Jeszcze tego samego dnia zjedliście kolację?
- Nie mogło być inaczej. Zastawiony stół już na nas czekał. Wszyscy znaliśmy niepokojące prognozy pogodowe. Dlatego at hoc zostały ustalone cztery warianty spędzania czasu:
1/ zgodnie z programem
2/ modyfikacja tras w celu uniknięcia nieprzejezdnych odcinków leśnych
3/ realizacja programu zwiedzania kluczowych obiektów za pomocą busa bez użycia rowerów
4/ pobyt na miejscu przy naczyniach wypełnionych napojami rozweselającymi.
Decyzja o wyborze wariantu miała zapadać każdego dnia w porze śniadania. Niestety przy kolacji dotarła do nas przykra wiadomość. Danusia H. doznała kontuzji kręgosłupa. Pomimo zabiegów Michała już do końca nie była wstanie używać roweru.
- Kolacja była ostatnim punktem programu dnia dojazdowego?
- Tak. Ponieważ deszcz ciągle siąpił to z niepokojem udaliśmy się na spoczynek do swoich pokoi. Rozładunek rowerów przełożyliśmy na dzień następny.

Dzień pierwszy
- Podobno z rana chcieliście zrezygnować z jazdy rowerem.
- Właśnie nie. Przecież podstawowym naszym zadaniem było zwiedzanie okolicy z pozycji siodełka. Dzień był rześki, były ślady po długotrwałych opadach, chmury snuły się nisko, ale deszczu nie było. Przed śniadaniem wyładowaliśmy nasze pojazdy, a idąc na posiłek byliśmy pewni, że postanowienie dot. startu może być tylko jedno. Na pewno wyruszymy na rowerach. Komendant ogłosił swoją decyzję lekko asekuracyjnie. Głównym celem dzisiejszego dnia była Święta Góra Grabarka. Dojechanie do tego miejsca planowane było pod koniec dzisiejszej wycieczki, co przy ewentualnym załamaniu pogody skutkowałoby pominięciem Góry Grabarki. Komendant uznał zatem, że pojedziemy w przeciwnym kierunku, aby już po 15 km dotrzeć do tego świętego miejsca dla wyznawców prawosławia w Polsce. Ponadto w trakcie jazdy miały zapadać decyzje dot. pomijania leśnych duktów gdyby miały okazać się nieprzejezdne.
- Czyli w komplecie ustawiliście się z rowerami do pamiątkowego zdjęcia. Wiem, że zawsze przed startem robicie sobie taką fotkę.
- Noo, prawie w komplecie. Bardzo współczuliśmy Danusi, która niestety musiała pogodzić się z tym, że na jakiś czas nie będzie mogła jeździć rowerem. Zabawne było, że w trakcie przygotowań do zdjęcia przyglądaliśmy się sobie wzajemnie. Chodziło o dobór strojów. Był pełen przekrój. Od kompletów przeznaczonych do jazdy w upale, poprzez wersje "na wiatr", wersje przeciwdeszczowe, aż do opcji typu "trzaskające mrozy". Niektóre nasze panie weryfikowały swoje podejście do tematu po konfrontacji z koleżankami np. Dorota uznała, że musi ubrać się jeszcze cieplej. Kto z jakim nastawieniem przystąpił do jazdy widać na zdjęciach.
- W jaki sposób, Grupie, przekroczyliście rzekę Bug? W tym miejscu nie ma przecież mostu.
- Ano nie ma. Jadąc po szutrze nieco ponad 1 km dotarliśmy do miejsca przeprawy. Prom nieco mniejszy od tego, który jeszcze nie tak dawno temu kursował w okolicach Elbląga, stał po drugiej stronie rzeki. Gdy cierpliwie czekaliśmy aż do nas przypłynie zaczął siąpić deszczyk. Zapewne długo tłumiony strach to sprawił, że wszyscy wpadli w amok ubierania na siebie wszelkich wodoodpornych ortalionów i folii, jakby groziło nam oberwanie chmury. Gdy przewoźnik dobił już do nas, przywitał go zastęp batmanów, nietoperzy itp. bajkowych stworów czekających na brzegu. Prom też był oryginalny. Jego napęd stanowiły mięśnie młodego chłopaka, którego siła przenoszona była na stalową linę za pomocą kija z wyciętymi na jednym końcu dwoma występami. Razem z nami w podróż na druga stronę udał się jeden samochód osobowy. Stojący na "platformie dziobowej" mogli usłyszeć, że w przeszłości platforma się urwała.
- Tym razem jednak nikt nie wpadł do wody i szczęśliwie osiągnęliście drugi brzeg.
- Oczywiście, że tak. Mijając Mielnik cały czas się wspinaliśmy. Sił jeszcze dużo było, ale taki podjazd działał wybitnie rozgrzewająco. Gdy dodam, że "oberwanie chmury" zakończyło się po kilku kroplach to nie powinno nikogo dziwić, że na szczycie podjazdu nastąpiło totalne rozbieranie się. Nawet ciepłoluby uszczupliły swoje odzienie.
- Słońce wyszło?
- No może nie aż tak, ale pogoda zrobiła się wybitnie rowerowa.
- A zatem obraliście kierunek na Grabarkę.
- Wszak to był nasz główny cel dzisiejszej podróży. Szlakowym na wszystkie dni wyprawy obrany został Waldic. Trzy lata temu poznał już te tereny uczestnicząc w wyprawie Polska Egzotyczna. Waldic trasę pokonywał w tempie spokojnym. Jedyne co mu zaprzątało głowę to ilość karnych butelek napoju rozweselającego, których spodziewał się otrzymać jako zadośćuczynienie od niesubordynowanych rowerzystów pozwalających sobie na jego wyprzedzenie. Gdy Waldic doliczył się czterech litrów ukazało się wzgórze pełne krzyży.
- Święta Góra Grabarka. Jakie wrażenie na was zrobiła?
- Nie tak od razu udaliśmy się na wzgórze. U podnóża Góry znajduje się cudowne źródełko. To właśnie ci, którzy tu umyli się i napili się wody, zostali ocaleni z epidemii cholery w 1710 roku. Wśród naszej gawiedzi rozeszła się wieść, że wody źródełka mają cudowną moc w podtrzymaniu kontaktów, nazwijmy je: damsko-męskich. Proszę się więc nie dziwić, że nie tylko z kubka piliśmy, ale napełniliśmy także nasze bidony.
- Pomogło?
- Pani Redaktor!!
- No dobrze, wróćmy zatem na wzgórze krzyży. W 1710 roku pewnemu starcowi z siemiatyckiej parafii zostało objawione, że przed morowym powietrzem ludność może się schronić na wzniesieniu Suminszczyzna, które z czasem zaczęto nazywać Grabarką od nazwy pobliskiej wsi.
- Dokładnie tak. Ratunek od choroby znalazło wtedy około 10 tyś. osób. Od tego czasu lud prawosławny pielgrzymuje w to miejsce przynosząc ze sobą krzyże. Podczas naszego pobytu niemal nikogo nie było w okolicy. Poranne powietrze nierozświetlone choćby jednym promieniem słonecznym czyniło niesamowite wrażenie. Wokół cisza, a między wysokimi, niskimi i całkiem malutkimi krzyżami przemykały myśli nasze napotykając po drodze myśli tych, którzy byli tu przed nami. Na wszystkich twarzach rysował się obraz zadumy.
- Grupie, czy coś szczególnego przykuło twoja uwagę?
- Sama ilość krzyży była czymś niesamowitym. Wśród nich widzieliśmy kilka naprawdę interesujących. Na przykład pielgrzymka kolejarzy przyniosła segment składający się z dwóch krzyży, katolickiego i prawosławnego, wykonanych z szyn i przymocowanych do podkładów kolejowych. Na mnie jednak szczególne wrażenie sprawił malusieńki krzyżyk zrobiony naprędce z dwóch fragmentów gałązki i przewiązanych w środku nitką. Taki malutki symbol, że nie tylko w gigantomanii jest siła. Był też krzyż Sybiraków z Elbląga.
- Z naszego miasta?
- Tak, oczywiście. Byli tam zaledwie w zeszłym roku.
- Główny cel wycieczki został zaliczony, ale przecież to nie był koniec waszego pedałowania w dniu dzisiejszym.
- Długą, blisko 14-to kilometrową drogą szutrową jechaliśmy w kierunku wschodnim. Ciekawe, że trakt nasz miał szerokość normalnej szosy. Ba!, mijaliśmy nawet znaki drogowe. I tylko podłoże było szutrowe. Minęliśmy Werpol i skręcając na południe w pobliżu wsi Anusin natrafiliśmy na wielką lodziarnię.
- Jak to lodziarnię?
- Żartuję oczywiście. Na parkanie posesji był napis "Lody". Parkan otaczał teren, w środku którego stała piękna cerkiew Świętych Kosmy i Damiana ze złotymi kopułami, należąca do parafii Telatycze. Wokół kilka starych grobów osób, którzy zginęli na wojnie i, co bardzo ważne, rzucający się w oczy porządek. Równo wytyczone alejki, przycięte drzewka, równo skoszone trawniki. Wyglądało wszystko tak, jakby cały czas jakiś ogrodnik w tym miejscu pracował w celu wywołania pozytywnego nastawienia u przybysza z nad morza. I tylko te "Lody" jakoś nie pasowały.
- Lody same w sobie nie są przecież niczym złym. Do granicy z Białorusią mieliście coraz bliżej.
- Kilka kilometrów piaskowym szutrem i osiągnęliśmy asfalt wsi Wilanowo. Nie ma normy psychicznej. Dlaczego osoba zbierająca znaczki pocztowe ma być normalna, a kolekcjonująca np. robaki nienormalna? Czy bandyta stadionowy z wyższym wykształceniem rzucający krzesłem w kibica innej drużyny jest normalny, a nie jest nim Andrzej - 36-cio letni mieszkaniec wsi Wilanowo? Bardzo sympatyczny i grzeczny człowiek, który kilka lat temu miał poważny wypadek motocyklowy, towarzyszył nam pod wiejskim sklepem. Pomimo poważnego uszkodzenia głowy, Andrzej prowadzi siedmiohektarowe gospodarstwo rolne wraz ze starszym bratem i bardzo serdecznie z uśmiechem na ustach wita gości, którzy zajechali do jego wsi.
- Tu Wzór Małżeńskiej Cnoty Zawcześnie Złożony
Troskliwey Dobrey Matki i Nayczulszey Żony
Którey Mąż z Siedmiorgiem Dzieci i Przyjaciół Gronem
Łzy Czułosci Nie Przestaniem Ronić Nad Jey Zgonem
Przechodniu Skoro Staniesz Nad Tym Martwym Głazem
Wspomniy Że Ten Jest Również i Twoim Obrazem
Wzbudziwszy Więc Tę Pamięć Przez Czułe Westchnienie
Odmów Za Duszę Zmarłey Wieczne Od Pocznienie

- Piękne i wzruszające, prawda pani Redaktor?! Jak bardzo trzeba było kochać Karolinę, aby takie epitafium umieścić na kamieniu nagrobnym. Karolina z Turskich Czarnecka żyć przestała dnia 6 marca roku 1828 w wieku zaledwie 37 lat. Bardzo młodo. Zapewne długo jeszcze Mąż i Grono Przyjaciół ronili łzy. Kamień pochodzący ze wsi Wilanowo posłużył do budowy fundamentów kościoła pw. Podwyższenia Krzyża Świętego we wsi Tokary. Dzięki temu wielu przechodniów ma obecnie możliwość stanąć przed tym martwym głazem.
- Naprawdę wzruszające. Zadumani pojechaliście dalej?
- Raczej rozgadani. Nie ujechaliśmy nawet trzech kilometrów, gdy Komendant zarządził dłuższy postój przy wąskiej, choć asfaltowej, leśnej drodze. Była to jego odpowiedź na buntownicze głosy odzywające się z naszego peletoniku. Ogniska nie zrobiliśmy, ale po drobne zapasy sięgnęliśmy do sakiew.
- Na końcu tej wąskiej, asfaltowej, leśnej drogi czekała was niespodzianka.
- O tak. Na skraju lasu, dość niespodziewanie ukazała się nam cerkiew Ikony Matki Bożej Wszystkich Strapionych Radość. Świątynia wzniesiona została w latach 1909-1912 w Leśnym Uroczysku Koterka. Bardzo charakterystyczną, w jaskrawo niebieskim kolorze cerkiew zbudowano w miejscu, w którym 60 lat wcześniej pewnej mieszkance Tokar objawiła się Matka Boża. Kolor cerkwi jak i jej otoczenie było rajem dla naszych fotoreporterów tym bardziej, że w tym miejscu zza chmur wyszło słońce. Jednak i tutaj dotarła nowoczesność. W kilku miejscach na dachu zamontowane były baterie solarne.
- Ostatecznie mamy XXI wiek. Tak właściwie to byliście już przy granicy Polsko-Białoruskiej.
- Niewiele ponad 100 metrów od cerkwi biegnie droga do Białorusi. Miedzy polską a białoruską rogatką jest około 300 metrów szosy niczyjej. Jest to bardzo widoczne, ponieważ równo ze szlabanem kończy się czysty i równy asfalt, a dalej pokryty jest gałęziami i naniesionymi przez wiatr trawami.
- Słyszałam, że przed drogą do Niemirowa nastąpił bunt w zespole.
- Eee, zaraz bunt. Po pierwsze to nie drogą, a leśnym duktem, a po drugie była to po prostu krótka dyskusja na temat czy ten leśny dukt będzie przejezdny dla naszych kół. Jak się później okazało, tylko sam początek i krótkie fragmenty w dalszej części duktu były drobnym utrudnieniem. Jednak krajobraz, flora i fauna skutecznie zrekompensowały te niedogodności.
- Powiedziałeś fauna? Nie jest to pomyłka?
- Nie, nie. W pewnym momencie przed naszymi oczami, przez dróżkę przebiegł potężny jeleń. Zwierzę było wielkości ogiera. Niesamowite wrażenie. Część osób, które zostały nieco w tyle nie chciało uwierzyć, że coś takiego miało miejsce.
- A flora?
- W pobliżu krzyżówki leśnych dróg, przy której zrobiliśmy krótki postój wyrównawczy, Krzyś S. znalazł dorodnego grzyba.
- Do Niemirowa dojechaliście jednak po drodze asfaltowej.
- Tak, przed samą miejscowością dotarliśmy do szosy Mielnik-Niemirów. Po krótkim postoju wyrównawczym, jedną zwartą grupą dojechaliśmy pod kościół w Niemirowie. Miejscowość do 1548 roku nosiła nazwę Niwice. Późniejszy właściciel Stanisław Niemira herbu Gozdawa z Ostromęczyna zmienił jej nazwę. Kościół pochodzi z 1780 roku. Na pobliskim parkowym placu zabaw odżyły nam wspomnienia z dzieciństwa, a niezawodna Kasia jak zwykle odczytała nam krótką historię miejscowości (czytając miała lekkie problemy z klasycystycznym stylem kościoła, a grupa z powstrzymaniem się od lekkich złośliwości). Ogólnie miejscowość robiła dość senne wrażenie. Nieco ożywienia wniósł autobus przywożąc dzieci z przedszkola i szkoły.
- Zaczęło się robić chłodno, a was jeszcze kilka kilometrów czekało.
- Nawet kilkanaście. Ale nie pojechaliśmy prosto do Mielnika. W Sutnie odbiliśmy na zakole Bugu. Tu Andrzej P. poślizgnął się i mało nie spadł nam z wysokiego brzegu do wody. Mieliśmy też do czynienia z fruwającymi bobrami.
- Jak to fruwającymi? Nie rozumiem.
- Wyraźne ślady ich działalności można było dostrzec na wysokości kilku metrów nad poziomem rzeki. Musiały zatem fruwać, czyż nie?
- Albo poziom rzeki był kiedyś znacznie wyższy. Co było dalej?
- Dalej było już tylko 5 km do Mielnika. Grupa pojechała, ale Krzyś O. i Komendant zostali trochę dłużej, aby polować swoimi fotoaparatami na ciekawe widoki. Do ostatniego kursu promu mieliśmy trochę czasu, zatem uznaliśmy, że możemy sobie pozwolić na zwiedzenie czynnej odkrywkowej kopalni kredy.
- Widzieliście wydobywanie surowca?
- Nie o tej godzinie. Z punktu widokowego można było obejrzeć wyrobisko, a niektórzy potrafili wysilić wyobraźnię i dojrzeć zarysy różnych zwierząt na powierzchni wyrobiska.
- Zapewne prom już czekał?
- Zapewne tak, ale sklep też. Pod sklepem ze zdumieniem usłyszeliśmy od mieszkańca Mielnika, że w okolicy … nie ma czego oglądać. Zazdrościł nam mieszkania nad morzem. No cóż, cudze chwalicie, swego itd. Nie zrażeni tą opinią udaliśmy się na górę widokową skąd można było widzieć zakola Bugu i dwa dobrze utrzymane boiska piłkarskie. Góra ta była w zasadzie górą zamkową, jednak po zamku niemal nic nie zostało. Schodząc z wierzchołka zajrzeliśmy jeszcze do ruin katolickiego kościoła Świętej Trójcy, który w roku 1871 przerobiono na cerkiew Świętego Ducha. Po pożarze w 1915 roku, nieźle jeszcze zachowane ruiny, w 1940 roku rozebrali Rosjanie.
- Przypominam, że prom ciągle czekał.
- I tak i nie. Faktycznie zjechaliśmy już nad rzekę i zameldowaliśmy się na platformie promu, ale to my czekaliśmy na jego ruszenie. Chłopak obsługujący prom czekał do godziny 18:00, aby zgodnie z planem ruszyć na drugą stronę. Swoich sił spróbował Michał. Razem z osobą obsługującą prom dzielnie pracowali wspomnianymi już w naszej rozmowie kijami nadając platformie prędkość w poprzek rzeki.
- I w ten sposób zakończyliście pracowity pierwszy dzień wyprawy.
- Ależ skąd. Po kolacji spotkaliśmy się przy kominku w wiacie w kształcie rotundy, gdzie Komendant podsumował nasz dzisiejszy dzień i zapowiedział atrakcje dnia następnego. Także nasz szlakowy zabrał oficjalnie głos. W następnym dniu czekała na trasa z wieloma zmianami kierunku jazdy. W tej sytuacji Waldic uznał, że należy wyznaczyć osobę, która będzie zostawała na skrzyżowaniach i wskazywała dalszy kierunek jazdy naszemu, z reguły bardzo rozciągniętemu zespołowi. Mały podjął się tej funkcji. Spotkanie w wiacie trwało jeszcze długo i dopiero po nim można było uznać, że dzień się dla nas zakończył.

Dzień drugi (wg koncepcji Teresy Rz.)
- Całą noc i rano padał rzęsisty deszcz i storpedował wam plany kolejnego dnia.
- Oj, jak pani Redaktor może być taką pesymistką. Faktycznie deszcz padał całą noc i jeszcze z rana. Na śniadanie przybyliśmy z uczuciem niepokoju. Wpatrzeni z bojaźnią w Komendanta czekaliśmy na oficjalne stanowisko. Komendant jakby chciał opóźnić ten trudny moment. W tym wypadku zrobił słusznie. Nikt nawet nie zauważył momentu, w którym deszcz przestał padać. Już na zewnątrz budynku, w którym mieściła się nasza jadalnia, rozgorzała dyskusja. W końcu zwyciężyły głosy, że należy zaryzykować i rzucić wyzwanie pogodzie w postaci realizacji planu kolejnego dnia na rowerach. Rozeszliśmy się po naszych pokojach. Gdy ponownie zebraliśmy się o godzinie 8:55 wyposażeni w różne nieprzemakalne narzutki, nawet najwięksi niedowiarkowie zmienili zdanie. Pomiędzy chmurami zaczęło prześwitywać słoneczko.
- Słoneczko?
- Tak właśnie. Trzeba było widzieć jak pojaśniały oblicza naszych pań! Tradycyjnie, tzn. dokładnie tą samą drogą jak dzień wcześniej dojechaliśmy do przeprawy promowej. Tym razem nie musieliśmy czekać na jakieś specjalne godziny zgodne z rozkładem kursów. Przewoźnik poznał nas od razu i niemal natychmiast ruszył w naszym kierunku pracując kijem-napędem. Znaliśmy się dopiero od 24 godzin, ale przywitaliśmy się jak starzy znajomi. Pamiętając wczorajsze wyczyny Michała tym razem również inni panowie chcieli spróbować swoich sił pracując przy linie razem z przewoźnikiem. Żegnając się rozwialiśmy nadzieje chłopaka. Dzisiaj nie będziemy wracać na "nasz" brzeg tym samym promem.
- Ponownie byliście w Mielniku.
- Tak, ale tym razem nie zatrzymaliśmy się nawet na moment. Długą niemal całkowicie prostą i płaską drogą jechaliśmy wzdłuż Bugu. Tym razem peletonik był lekko senny i nikt na tym odcinku nie wysilał się, aby wyprzedzić Waldica. Była prawie 10:00 gdy dojechaliśmy do wsi Maćkowice.
- Zatrzymaliście się przy cerkwi?
- Nie mogło być inaczej. Drewniany, brązowy budynek prezentował się dość ubogo. Cerkiew Świętych Cyryla i Metodego zbudowana została w 1997 roku. Jest zatem dość nowa, ale nie ma żadnych charakterystycznych złotych kopuł, nie jest ogrodzona. Dodatkowo o tej godzinie nikogo wokół niej nie spotkaliśmy. No cóż, długo przy niej nie zabawiliśmy. W międzyczasie ciężkie chmury całkowicie się rozwiały. Na niebie wolno płynęło kilka pierzastych obłoczków. Kilka następnych osób zdecydowało się jechać dalej w krótkich rękawkach.
- Nie było za zimno?
- W cieniu było troszeczkę chłodno, ale w odkrytym terenie, na słońcu było w sam raz.
- Jechaliście dalej, ale słyszałam, że prawie się pogubiliście.
- Bez przesady. Faktycznie dość wyraźnie odskoczyła grupa siedmiu osób i przed miejscowością Homoty skręciła w lewo. Na krzyżówce są zabudowania, a na płocie napis skup złomu. Widocznie nikt nie chciał się pozbywać swoich metalowych wehikułów i reszta grupy z rozpędu chciała jechać prosto. Tu jednak w całej swojej okazałości wyszła wielkość strategicznego myślenia Waldica. To z jego polecenia na krzyżówce został Mały wskazując prawidłową drogę i kierując uczestników wyprawy w zagajnik. Asfalt widocznie był niedawno położony, bo po równej jego gładzi szybciutko znaleźliśmy się we wsi Szerszenie. Żadnych owadów jednak nie dostrzegliśmy.
- Kolejnym etapem było miasteczko Siemiatycze.
- Nooo, było. To znaczy niezupełnie. Dzisiejsza wycieczka liczyła ponad 80 km. Uwzględniając postoje i zwiedzania to czasu nie było zbyt wiele. Z tego powodu z lekkim żalem zrezygnowaliśmy ze zwiedzania Siemiatycz. Po jego obrzeżach skierowaliśmy się w drogę na Drohiczyn. W jednym z miejsc jednak zatrzymaliśmy się. Z asfaltu trzeba było zjechać w szutrową drogę między domkami jednorodzinnymi. To tu nasz szlakowy zarządził krótki postój wyrównawczy. Postój się lekko wydłużył, gdyż Michał zaczął częstować wszystkich cukierkami, Dorota śliwkami i tak jakoś całe towarzystwo się rozleniwiło. Dopiero trąbka Komendanta przywróciła nas do reżimu podróżowania.
- W opisie trasy mam zapisane, że następną miejscowością były Krupice.
- Tak jest napisane? Krupice widzieliśmy na horyzoncie, ale wcześniej skierowaliśmy się w drogę na południe. Przy okazji chciałbym dodać, że cały czas podążaliśmy po drogach wprawdzie wąskich, na których prawie nie było ruchu, ale za to asfalt był w stanie niemal nienaruszonym. Były to nowe drogi, a ich wykonanie było współfinansowane przez Unię Europejską. Taką właśnie szosą dotarliśmy do Klekotkowa.
- Tam jest wjazd na główniejszą drogę.
- Właśnie. Dlatego ponownie zatrzymaliśmy się, aby tyły dołączyły. 8 km drogi do Drohiczyna charakteryzowało się zwiększonym natężeniem ruchu. Z tego powodu Komendant podzielił nas na trzy grupki, które miały jechać w odstępach dwustumetrowych. Ostatecznie Grupa zawsze stara się jeździć po drogach publicznych zgodnie z przepisami.
- Dotarliście zatem do głównego celu dzisiejszej wycieczki.
- Drohiczyn prawa miejskie uzyskał w 1498 roku z rąk Aleksandra Jagiellończyka, a obecnie jest malutkim miasteczkiem, którego ludność niewiele przekracza 2.000 mieszkańców. Jednak jak na tak małą liczbę obywateli, przepełnione jest zabytkami. Pierwszym miejscem, do którego zaszliśmy był pofranciszkański Kościół Wniebowstąpienia NMP. Wewnątrz odbywała się jakaś nauka śpiewu dla młodzieży. Atmosfera totalnej zabawy. Sami poczuliśmy się młodo i chętnie byśmy uczestniczyli w tej imprezie, gdyby nie ten dozorca: czas. Obok kościoła jest Muzeum Diecezji Drohiczyńskiej. Niestety musieliśmy odmówić zapraszającej nas siostrze zakonnej. Na zwiedzanie potrzeba około dwóch godzin. W żadnym wypadku nie zdążylibyśmy na kolację. Może innym razem indywidualnie będzie nam dane obejrzeć zbiory muzeum. Idąc obok cerkwi (tak, w tych regionach na każdym kroku przeplata się prawosławie z katolicyzmem) Św. Mikołaja Cudotwórcy dotarliśmy do Góry Zamkowej. Rowery zostawiliśmy na dole. Cały czas mieliśmy na nie baczenie. Widok wijącego się Bugu w promieniach zachodniego słońca po prostu zapierał dech w piersiach. Wszyscy nasi fotoreporterzy zaangażowali swoje aparaty do pracy. W tym miejscu rzeka zakręca pod kątem 90 stopni tworząc niesamowity krajobraz. Na tak małym obszarze co chwila mogliśmy się natchnąć na miejsca kultu: Katedra Świętej Trójcy, Kościół Benedyktynek z piękną fasadą, którą niestety szpeciła linia telefoniczna przechodząca na jej tle (wg zdania jednego z głównych naszych artystów-fotografów: Krzysia O.). Jeszcze długo moglibyśmy jeździć po Drohiczynie, ale do kolacji mieliśmy 40 km!
- I promową przeprawę przez Bug.
- Szutrową drogą zjechaliśmy nad wodę. Mieliśmy szczęście, gdyż identyczny prom jak ten w rejonie naszego zamieszkania, stał po naszej stronie rzeki. Przewoźnik (nieco straszy od mielnickiego) wyglądał tak jakby dokładnie na nas czekał. Kilka minut później byliśmy już po drugiej stronie Bugu.
- Która była wtedy godzina?
- Właśnie, właśnie. Dużo czasu zużyliśmy w Drohiczynie. Dlatego bez zwłoki w tempie blisko 25 km/h (na szczęście wiał wiatr zachodni) dojechaliśmy do wsi Drażniew. Zaraz za wsią, nad małą rzeczką Toczna stoi nieczynny już młyn. Lekko zrujnowany, ale firanki w oknach wisiały.
- Czyli był to obiekt zamieszkały.
- Trudno powiedzieć. My w każdym bądź razie nikogo nie widzieliśmy.
- Coś jeszcze było w planie? Czy już tylko najkrótszą drogą pojechaliście do waszej agroturystyki?
- Bug w tym miejscu wije się zakolami jak olbrzymi wąż. Nasza droga ciągnąca się jego południowym brzegiem na szczęście była w miarę prosta. Kilka kilometrów przed Sarnakami był dość stromy podjazd. Okazał się on selektywny dla naszej gromadki. Z tego powodu do miejscowości Sarnaki - miejsca kolejnego naszego postoju - dotarliśmy w małych 2-3 osobowych grupkach.
- Aaa, Sarnaki. To taka większa wieś.
- Wieś? To prawie małe miasteczko. Miejscowość liczy ponad 1.100 mieszkańców. Ma nawet regularny układ ulic. Do czasów II WŚ mieszkali tu niemal wyłącznie wyznawcy judaizmu (chasydzi). Jednak także dla nich ten okres był zgubny. We wsi oglądaliśmy stary drewniany kościółek Św. Stanisława Biskupa i Męczennika (niestety tylko z zewnątrz), a także ruiny browaru, który jeszcze do roku 1975 warzył piwo. Ciekawostką jest fakt, że jest on równolatkiem browaru w Elblągu. Także był założony w roku 1872.
- Zdążyliście przed zachodem słońca.
- Mocno się o to obawialiśmy. Za Starymi Mierzwicami skręcaliśmy w prawo. Stąd już do mety było niewiele ponad 10 km, ale droga była prosta. Z tego powodu Komendant z Waldkiem pozwolili wszystkim jechać swoim tempem. Tu już nie można było zabłądzić.

Dzień drugi (rzeczywisty)
- Tak, przyjemnie nam się pogawędziło. Muszę przyznać, że masz Grupie bujną fantazję, ale oboje wiemy, że to całe twoje opowiadanie dotyczące drugiego dnia to tylko twoje marzenia wg pomysłu Teresy. Rzeczywistość niestety była diametralnie inna.
- Och czemu niestety i czemu diametralnie. Pod wieloma względami był to dzień niezapomniany i gdyby rzeczywiście przebieg był tak jak opisałem w naszej rozmowie, to wiele byśmy stracili.
- Jak to stracili? Przecież pojechaliście tam wędrować rowerem, a pogoda drugiego dnia uniemożliwiła wam skorzystanie z tego środka przemieszczania się.
- Oczywiście, że naszą ulubioną aktywnością jest tzw. rowerowanie. Jednak atrakcje drugiego dnia na długo pozostaną w pamięci wszystkich uczestników. Może jednak po kolei. Rzeczywiście rano nie przestało padać i nic, kompletnie nic nie wskazywało na to, że pogoda się zmieni. Wybraliśmy zatem wariant trzeci naszego pobytu, czyli podróżowanie busem (kilka osób musiało jechać swoimi samochodami).
- Jechaliście po zaplanowanie trasie rowerowej?
- Nie. Od początku założyliśmy, że jedziemy od razu do Drohiczyna, stamtąd do Siemiatycz, których w ogóle nie planowaliśmy zwiedzać rowerem.
- Pojechaliście busem, ale w Drohiczynie przecież też padało.
- Z cukru nie jesteśmy. Zakutani w ubrania ochronne pobiegliśmy do wspominanego już Kościoła Wniebowstąpienia NMP. Tam naprawdę odbywał się jakiś zlot młodzieży. Też dołączyliśmy do atmosfery zabawy. Gestami pokazywaliśmy odpowiednie fragmenty piosenek. Ksiądz prowadzący imprezę w żartach stawiał oceny wg szkolnej skali. Nas niestety pominął. Może byliśmy zbyt dobrzy.
- Muzeum diecezjalne oczywiście zwiedziliście.
- No jakże by inaczej. Jadąc busem mieliśmy dużo czasu. Oprowadzała nas siostra zakonna, która wykazała się bardzo dużą wiedzą na temat pokazywanych eksponatów. Usłyszeliśmy historię niemal cudem uratowanego inkunabułu. Dzieło to zawiera homilię Jana Chryzostoma Złotoustego. Księgę, z której nie dało się zrobić skrętów, żołnierze radzieccy wyrzucili za burtę ciężarówki. Odnalazł ją drohiczyński stolarz.
- Zaiste wielkie szczęście. Cóż jeszcze znajduje się w muzeum.
- Jest tam sala ornatów m.in. ufundowanych przez Radziwiłła Sierotkę, sala naczyń liturgicznych, sala osób cywilnych i kapłanów mających specjalne znaczenie w historii tej miejscowości. Przykładem może być rzeźbiarz i poeta pan Lucjan Boruta. W młodości prowadził hulaszczy tryb życia. Później się nawrócił i tworzył w Drohiczynie. Jest też tron papieski. Jan Paweł II był w Drohiczynie zaraz po wizycie w Elblągu.
- Nad rzeką też byliście.
- Też, też. Chociaż nie świeciło słońce to nic nie przeszkodziło nam wejść na Górę Zamkową skąd roztaczała się piękna panorama z wijącym się Bugiem. Fotoreporterzy mieli swoje pięć minut.
- Przemieszczaliście się busem?
- Do Katedry Świętej Trójcy poszliśmy na nogach, ale do Kościoła Benedyktynek zawiózł nas Roland.
- Z Drohiczyna, jak mówiłeś, pojechaliście do Siemiatycz.
- Przyznam, że pogoda nie nastrajała optymistycznie. Wysiedliśmy pod nową, ładną cerkwią z minami wskazującymi, że wypada wyjść na ten deszcz, ale zbyt długo tu nie mamy zamiaru zabawić.
- I wtedy...
- I wtedy Andrzej K. znalazł pod schodami wejście do środka. W pierwszej chwili chyba wszyscy myśleliśmy, że jest doskonała okazja, aby schronić się przed deszczem. Bardzo szybko nasz cel został zweryfikowany. Wewnątrz było kilka osób, a wśród nich Ksiądz Proboszcz Bazyli.
- Ksiądz Bazyli pozwolił wam popatrzeć na wnętrze świątyni?
- Popatrzeć? Ksiądz Proboszcz jest niesamowicie serdeczną postacią. Muszę, po prostu muszę przytoczyć słowa Agnieszki, ponieważ sam nie umiałby tego tak pięknie i doskonale określić:
"Cudowny Ksiądz Bazyli, emanujący ciepłem i serdecznością, który wykazał ogromną wyrozumiałość dla naszej dociekliwości. To było takie spotkanie, które na długo zostaje w pamięci."
- A coś więcej na temat tego spotkania.
- Sam nie wiem od czego zacząć. Najpierw nasze pytania były bardzo nieśmiałe, jednak postawa księdza zachęcała do coraz odważniejszych próśb o wyjaśnienia różnic między wiarą katolicką, a prawosławną, różnic w zasadach budowy świątyń itd. itp.
- Cerkiew pw. Zmartwychwstania Pańskiego jest nowa budowlą?
- Budowana była w latach 1999-2009 na planie krzyża 29x29 metrów. Jej wysokość także wynosi 29 metrów. Jest to budynek dwupoziomowy. Księdza proboszcza Bazylego Litwiniuka poznaliśmy w dolnej cerkwi. Potem przeszliśmy do okazałego, górnego pomieszczenia. Ikonostas dolnej cerkwi jest drewniany, a górnej marmurowy. Ksiądz proboszcz poinformował nas, że jego parafia liczy 700 rodzin tzn. około 2.500 parafian. Parafii nie stać by było na okazały żyrandol wiszący w górnej części cerkwi.
- Podobno z tym żyrandolem wiąże się bardzo ciekawa historia.
- W przeszłości nasz gospodarz pełnił swoją posługę w Legnicy. To tam poznał pewnego oficera narodowości ukraińskiej. Pod wpływem Księdza Bazylego człowiek ten się nawrócił i też stał się duchownym. Przyjaźń między kapłanami istnieje do tej pory. Nawrócony były oficer zrobił darowiznę na rzecz cerkwi w postaci pięknego żyrandola, który wykonany został w ukraińskiej Winnicy, a następnie w częściach przywieziony do Siemiatycz.
- Wspaniale! Jak wyglądało pożegnanie z cerkwią?
- Zanim nastąpiło pożegnanie za przykładem Ediego zapaliliśmy świeczki w osobistych intencjach (ksiądz proboszcz udzielił nam instruktażu jak należy to zrobić). Przy okazji dowiedzieliśmy się, że nasz gospodarz prywatnie jest żonaty, ma dwie córki, z których jedna jest mężatką. Na naszą prośbę Ksiądz Bazyli zgodził się na wspólne zdjęcie. Jedynym jego problemem była lekko zakurzona szata. Gdy ustawialiśmy się do fotografii duchowny nagle gdzieś zniknął, po czym pojawił się ponownie, ubrany w nową, elegancką sutannę. A czy wie pani, że my już na wieki wieków, jak długo będzie istniała Cerkiew pw. Zmartwychwstania Pańskiego, będziemy wspominani w modlitwach?
- Co masz na myśli? Jak to możliwe?
- Złożyliśmy drobne datki na rzecz świątyni i wtedy dowiedzieliśmy się, że podczas nabożeństwa kapłan wymawia formułę modlitwy za wszystkich, którzy wspomogli ten obiekt. Uczucia prawdziwego wzruszenia doznaliśmy, gdy usłyszeliśmy, że nieprzypadkowo udało nam się spotkać. Był to jakiś niepojęty Plan Boży. Dziękujemy Księże Bazyli. Czy aby na pewno zasłużyliśmy na tyle uwagi i życzliwości?
- Hmm, zadumałam się. Pewnie też kiedyś pojadę do Siemiatycz, aby poznać Księdza Bazylego Litwiniuka. Czy coś jeszcze zwiedzaliście w tym miasteczku?
- Tak, lodziarnię.
- Dobrze, dobrze. Drugi raz już się nie dam nabrać na ten numer.
- Ale tym razem naprawdę poszliśmy do lodziarni. W cichym i spokojnym lokalu nagle zapanował ogromny harmider. Nasza Grupa naprawdę potrafi zrobić duży hałas i wielkie zamieszanie. Każdy chciał inny zestaw lodów. Pani ekspedientka miała największe problemy z przygotowaniem deserów lodowych. Jak nagle wpadliśmy, tak samo nagle zniknęliśmy. Pani obsługująca pożegnała nas uśmiechem i ciężkim westchnieniem, że teraz będzie miała dużo zmywania.
- I na tym wycieczka się skończyła?
- Deszcz zresztą też. Mieliśmy dość dużo czasu, aby przygotować się do kolacji. Dużo czasu, aby jeszcze raz przemyśleć sobie wydarzenia dnia dzisiejszego.
- A po kolacji była główna impreza całej wyprawy.
- Można to tak nazwać. Wszyscy ponownie spotkaliśmy się w rotundowatej wiacie z kominkiem.
- Nie byliście sami.
- Nie byliśmy. Już na wstępie Komendant przywitał w naszym gronie Elę i Krzysia, czyli znajomych naszej Kasi. Ela i Krzysztof natychmiast wkomponowali się w atmosferę panującą wśród naszych rowerzystów. W zasadzie trudno mówić, że byli naszymi gośćmi. Bardzo szybko staliśmy się jednością w tej naszej zbiorowości. Po kilku toastach rozpoczęła się zabawa taneczna.
- Impreza trwała do białego rana.
- Och! Powiedzmy, że do "popółnocy". Rano przecież mieliśmy kolejny dzień rowerowy. Na koniec panie dały pokaz tańca, który był, jakby to powiedzieć, lekko wyzywający. Wielki potencjał tkwi w naszych dziewczynach.

Dzień trzeci
- Ostatni aktywny dzień wyprawy nie miał być zbyt ciężki z rowerowego punktu widzenia?
- Takie były założenia. Tradycyjnie o 8:00 było śniadanie, tradycyjnie o 9:00 była zbiórka przy rowerach. Niestety kontuzja Danusi była na tyle dokuczliwa, że także trzeciego dnia Dana nie mogła z nami pojechać. Aby jednak nie straciła wrażeń, jakich niewątpliwie miał dostarczyć nam główny cel dzisiejszej wycieczki, czyli stadnina koni w Janowie Podlaskim, jej Janusz zdecydował, że pojedzie z Danusią samochodem.
- Piękna postawa! Pozostali pojechali rowerami.
- O tak. Po wczorajszym dniu zatęskniliśmy już za naszymi dwukołowcami. Na pierwszych trzech kilometrach pokonaliśmy 70 metrów różnicy wzniesień. Nierozgrzane mięśnie były zapewne powodem, dla którego po ostatnim podjeździe nasz team rozciągnął się na odległość kilkuset metrów. Po kolejnych dwóch kilometrach dojechaliśmy do główniejszej drogi. W tym miejscu na polecenie naszego przywódcy podzieliśmy się na podgrupy, aby bezpiecznie dotrzeć do Konstantynowa.
- Zajechaliście do kościoła pw. Św. Elżbiety?
- Zajechaliśmy i wyjechaliśmy. Pomimo, że to było sobotnie przedpołudnie, w kościele odprawiana była msza. Zdecydowaliśmy się podjechać pod zespół pałacowo-parkowy. Pałac w stylu baroku saskiego wybudował w roku 1744 Karol Józef Odrowąż Siedlicki. A wie pani Redaktor skąd wzięła się nazwa Konstantynów?
- Nooo, nie wiem.
- Właśnie ten Siedlicki w roku 1729 zmienił nazwę Kozierady na Konstantynów na część swojej żony Konstancji z Branickich.
- Jak widzę zrobiliście kilka zdjęć i pojechaliście dalej.
- Udaliśmy się do Janowa Podlaskiego. Nie zatrzymaliśmy się w miasteczku. Od razu pojechaliśmy do Wygody, czyli miejscowości oddalonej o 2 km od Janowa. Wbrew swojej nazwie stadnina koni nie znajduje się w Janowie Podlaskim tylko w Wygodzie. Stadnina była w tym dniu głównym punktem naszego dzisiejszego programu. Ośrodek został założony w 1817 roku (na kilku budynkach znajduje się rok budowy) i jest najstarszą państwowa stadniną koni w Polsce. Znana jest przede wszystkim z koni czystej krwi arabskiej. Mniej znane w świecie, ale równie wspaniałe są konie angloarabskie.
- Widziałeś już kiedyś wcześniej takie końskie gospodarstwo.
- Tak duże na pewno nie. Konie mają tu olbrzymie przestrzenie do biegania. W naszej małej społeczności zaciekawienie wzbudziły pomieszczenia zarodowe, a także autentyczna porodówka dla koni. Chodząc wśród wybiegów mieliśmy możliwość z bliska przyglądać się pięknym koniom, karmić je gałązkami, fotografować. Było przy tym dużo zabawy. W stadninie mieliśmy też niespodziankę. Zaledwie po kilkunastu godzinach ponownie mogliśmy spotkać się z Elą i Krzysztofem.
- Dużo czasu przebywaliście w stadninie?
- Tak, raczej tak. Cały obszar jest dość rozległy i potrzeba trochę czasu, aby go całego obejść.
- To nie jeździliście tam rowerami?
- Nie, nasze pojazdy zostawiliśmy pod siedzibą zarządu ośrodka. Wróciliśmy do nich dopiero po zwiedzeniu całej stadniny. Przed bramą wyjazdową zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i wróciliśmy do Janowa Podlaskiego.
- Na zwiedzanie?
- Zwiedzanie sklepów. Dano nam dużo czasu, aby kupić coś do jedzenia na miejscu, na wieczór i na planowane ognisko. Na ryneczku, przy stacji benzynowej znajdują się dwa najstarsze dystrybutory paliwa. Siedząc w jednym miejscu robiło się trochę chłodno. Dlatego z radością usłyszeliśmy komendantową trąbkę.
- Pojechaliście wzdłuż Bugu?
- W tym miejscu Bug jest rzeką graniczną. Byliśmy niewiele więcej jak 500 metrów od rzeki, czyli od Białorusi. Kolejny postój mieliśmy w Starym Bublu przy cerkwi neounickiej, która wielokrotnie przechodziła z rąk do rąk między unitami, prawosławnymi, neounitami i katolikami obrządku łacińskiego. Oczywiście gdy tam dotarliśmy to świątynia była zamknięta.
- Mimo wszystko, wiem, że w tym miejscu odnotowano wiekopomne wydarzenie?
- Oj cicho!!! To nie tak miało być. No i wszystko pani Redaktor wydała. Tak, właśnie w Starym Bublu kilkunastoletni rower Andrzeja K. okrążył równik, czyli 40.000 km. Jednak właścicielowi nie za bardzo wytwornie brzmiała ta nazwa i dlatego w annałach historii ma być miejsce zmienione na Janów Podlaski. I tej prawdy ja też będę się trzymał. Równik został osiągnięty w Janowie Podlaskim!
- OK, w takim razie ja też będę tak to prezentowała. Trąbka Komendanta i pojechaliście dalej na północ. W dalszym ciągu wzdłuż rzeki.
- Wszystko się zgadza, ale obyło się bez trąbki. Była to najnormalniejsza w świecie ucieczka. Tej zniewagi nie mógł zdzierżyć nasz Komendant. Osoba, która pierwsza ruszyła miała dostać naganę. Drobiazgowe śledztwo wykazało, że tą osoba była … Komendantowa. Czy została ukarana? Pozostało to dla nas tajemnicą.
- Nie nam tego dochodzić. Cóż było dalej?
- Za kolejną miejscowością o dźwięcznej nazwie Gnojno minęliśmy się z dziewczątkiem, które trenowało bieganie w jakimś dziwnym, kaczym stylu. Kilkaset metrów dalej udaliśmy się wzdłuż ściany lasu na wysoki brzeg rzeki. Był tam punkt widokowy z piękną panoramą zakola Bugu.
- Ileż to pięknych widoków mieliście! Żal pewnie było jechać dalej.
- Ale pojechaliśmy. We wsi Borsuki obejrzeliśmy oryginalny dworek Zaścianek, a kilkaset metrów dalej dotarliśmy do miejsca, w którym, na terenie prywatnej posesji, zrobiliśmy sobie dłuższe popasanie przy ognisku.
- Tak samo jak na waszych niedzielnych wycieczkach.
- Tak, tak. Dokładnie tak samo. Były rozmowy, kiełbaski. Przy czym Kasia piekła je w dość oryginalny sposób.
- I to już koniec waszej wycieczki?
- Jeszcze wiele ciekawych zdarzeń miało miejsce w dniu dzisiejszym. Zaraz za Serpelicami zjechaliśmy na piaszczystą plażę nad szeroko rozlanym Bugiem. Był tam zakaz kąpania, ale za to stał przycumowany ministateczek z kołami napędowymi przypominający wycieczkowce pływające dawniej po Missisipi. Korab nosił nazwę "Uroczy-Wa-01.01.33" (cokolwiek by to miało znaczyć) i natychmiast został opanowany przez naszą załogę. Niedługo potem zjawił się dość ciekawy właściciel. Gdy okazało się, że my jedynie potrzebowaliśmy osobliwego tła do zdjęć, mruknął zrezygnowanym głosem: "Po co ja pół kilometra za...łem!" Kapitan frachtowca miał też rewolucyjne metody reformy emerytalnej:
";ZUS-y należy wyp...dzić, oraz zainstalować tylko jeden komputer na 500 osób. Gdy jest ich za dużo to wyciągają złe kartki!"
Mieliśmy zbyt małe głowy, aby zrozumieć te skomplikowane łamańce słowne. Nie pozostało nam nic innego jak pojechać dalej.
- Zamknęliście kółko liczące 55 km.
- Tak, ale było jeszcze wcześnie. Część rowerzystów skierowała się do bazy. 13 osób przystało na propozycję Komendanta, aby jechać do niebieskiego mostu w Kózkach. Nasz wódz mógł się wreszcie wykazać. Prędkość natychmiast wzrosła radykalnie osiągając 27 km/h. Dość szybko dotarliśmy do niebieskiego mostu w Kózkach. Słyszała pani Redaktor hipotezę jakoby czarne dziury były tunelem, którym można dostać się do innych, równoległych wszechświatów?
- Oczywiście. Często hipoteza ta jest graficznie przedstawiana w postaci dziury z czymś jakby struny wokół niej. Ale to ja miałam zadawać pytania.
- Oj dobrze. Chciałem tylko powiedzieć, że stojąc na moście ujrzeliśmy takie tajemnicze zjawisko na nieboskłonie. Była dziura, a z niej szereg promieni skierowanych w kierunku ziemi. Czyżby w tym czasie ktoś podróżował do innej rzeczywistości?
- Oj fantasta z ciebie Grupie. Przy moście był też rezerwat.
- A w nim stado czapli. Zgodnie z wiedzą Komendanta, w przyrodzie liczniej występuje czapla biała niż nadobna. Skoro widziane przez nas stado liczyło dokładnie jedną sztukę, a mniej licznie niż jeden jest zero, to prosty stąd wniosek, że musieliśmy widzieć czaplę białą.
- Widzę, że wy chyba za długo podróżowaliście w tym dniu. Wróciliście wreszcie do waszego ośrodka?
- Tym razem tempo powrotu dyktowały nasze bikierki, ale i tak prędkość cały czas wynosiła co najmniej 22 km/h. Było już grubo po 18:00, gdy wjechaliśmy w ogrodzenia agroturystyki. Przed jednym z domów, pod śliwą siedziała rusałka zagłębiona w lekturę. Bez problemu jednak zdążyliśmy na kolację.
- Rusałka! Wy chyba mieliście za dużo atrakcji wciągu tych trzech dni. Po kolacji zapewne ponownie mieliście nocne rodaków rozmowy?
- Tym razem w innej wiacie przy ognisku. Ognisko to było w dole wyłożonym kamieniami, a nad paleniskiem była stalowa krata rusztu. Tradycyjnie Komendant podsumował dzień i dotarła do nas niespodzianka.
- Niespodzianka?
- Tak, pojawił się pan Wiesław z rusałką, którą okazała się jego córka Paula.
- I?
- Paula mieszka w Szwajcarii i tylko na krótko zawitała w rodzinne strony. Ponadto Paula pięknie gra na altówce. Dumny z córki tata zaproponował nam koncert, na który z wielką chęcią przystaliśmy. Wpadliśmy w melancholię. Natychmiast znalazła się też gitara. Kolejny koncert wykonał Michał. Nastrojowe pieśni Okudżawy i ballady rosyjskie śpiewane cichym, ciepłym głosem Michała pozwoliły odpłynąć nam myślami daleko od tego miejsca, gdzieś w głąb samego siebie. Następnie gitara przeszła w ręce Krzysia S.
- Ale padła też ważna deklaracja Komendanta.
- O tak. Zbyszek zobowiązał się zorganizować kolejną, XX wyprawę do Białowieskiego Parku Narodowego pod warunkiem, że pojedzie na nią Krzyś S. Chyba nie muszę dodawać, że Krzyś ochoczo się zgodził.

Dzień powrotu
- I nastał dzień ostatni.
- Ano nastał. Wszystko co dobre szybko się kończy. Zjedliśmy śniadanie jak zwykle o 8:00, zapakowaliśmy rowery i nastał czas pożegnania. Wyjątkowo serdecznie dziękowaliśmy pani Eli, panu Wiesławowi i Pauli Jakoniuk. A Edi nawet jeszcze bardziej serdecznie. Bardzo dobrze się tu czuliśmy, dlatego za pośrednictwem tego wywiadu chcielibyśmy jeszcze raz podziękować za gościnę. Przed wyjazdem zrobiliśmy sobie pamiątkową fotografię z naszymi gospodarzami.
- Po dwóch godzinach jazdy zatrzymaliście się w lesie.
- Oj wiadomo: panowie na lewo, panie na prawo. Niestety miejsce to przypominało wysypisko śmieci, przy którym stali grzybiarze oferując owoce leśnego runa.
- Ciechanów.
- Ciechanów i lody. Ciekawe, że aby skorzystać z toalety w jednym z lokali należało zakupić sok z gorzkich pomarańczy. Oryginalne zwyczaje. Nie wszyscy jednak zaszli do cukierni. Andrzej K. skierował swoje kroki w kierunku zamku, dokumentując tą budowlę szeregiem zdjęć.
- I już bez żądnych postojów dotarliście na parking hipermarketu przy E.Leclerc.
- Wszyscy pożegnaliśmy się z nadzieją na nowa wyprawę. Wszak jej zapowiedź padła z ust Komendanta dzień wcześniej.
- I to już koniec naszego Wywiadu-Rzeki. Gościliśmy Grupa Stopowskiego, który opowiadał nam o swojej wyprawie do Parku Krajobrazowego Podlaski Przełom Bugu. Każdego niedzielnego przedpołudnia można spotkać Grupa podróżującego gdzieś w okolicach Elbląga. Jeżeli zauważycie Grupa Stopowskiego na szlaku pozdrówcie go machając do niego ręką. Dziękuję za rozmowę.
- Miło mi było.

Relację przygotował Janusz K.
Komendant 08 September 2013 19,189 4 komentarzy

4 komentarzy

Pozostaw komentarz

Zaloguj się, aby napisać komentarz.
  • Komendant
    Komendant
    Link do trasy Nr 1 - Grabarka: http://www.bikema...-wrzesnia/
    Link do trasy Nr 2 - Drohiczyn: http://www.bikema...-wrzesnia/
    Link do trasy Nr 3 - janów Podlaski: http://www.bikema...-wrzesnia/
    Podałem linki do map poszczególnych tras chociaż jest już możliwe bezpośrednie przechodzenie na strone Bikemapy klikając pod mapką na kod, np w przypadku trasy Nr 1 na Route 2 298 335.
    Kolejna wyprawa przed nami. Piękne lato jeszcze trwa, ale prognozy przewidują pogorszenie pogody, może też popadać. Trzeba być na to przygotowanym. Oświetlenie w rowerach też może się przydać. W drodze do Grabarki będziemy jechali blisko granicy z Białorusią i możemy być legitymowani przez pograniczników, dlatego trzeba mieć przy sobie dowody osobiste. Trzeba też zabrać (jak zawsze) koszulki klubowe.
    Najważniejsze jest jednak pozytywne nastawienie, humor i chęć przeżycia kolejnej przygody.
    Trasy Nr 1 i Nr 2 są dość wymagające, trasa Nr 3 łatwiejsza.
    Do zobaczenia: Hejka
    - 08 September 2013 20:48:07
    • Marian65
      Marian65
      Życzę wszystkim udanej wyprawy w te piękne okolice. Dużo dobrej pogody, słońca, wiatru w plecy i niezapomnianych wrażeń.
      Szkoda, że nie mogę pojechać. Z łezką
      Do zobaczenia po powrocie!
      - 09 September 2013 17:40:00
      • Komendant
        Komendant
        XIX - "jesienna" wyprawa, tym razem do "Krainy Bugu" dobiegła końca i przeszła do historii.
        Wszystkim jej uczestnikom dziękuję za udział i za stworzenie serdecznej, przyjacielskiej atmosfery.
        W pamięci i sercu pozostaną obrazy które widzieliśmy i słowa które usłyszeliśmy.
        Jeszcze raz serdecznie dziękuję. Buźki Buźki Buźki
        - 15 September 2013 16:53:26
        • agawe
          agawe
          Wyprawa bardzo udana, pomimo zachmurzenia i wody z nieba.
          Humory jednak dopisywały i to nie tylko dzięki pewnej wodzie (nie tej z nieba ;) ). Zbyszek jak zwykle doskonale spisał się w roli organizatora i dowódcy, a reszta - w roli bikerów, piosenkarzy, instrumentalistów, tancerzy, degustatorów ;) itp. itd
          Dzięki wszystkim Uśmiech
          - 19 September 2013 15:57:41
          Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na nasze ustawienia prywatności i rozumiesz, że używamy plików cookies. Niektóre pliki cookie mogły już zostać ustawione.
          Kliknij przycisk 'Zgadzam się', aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności.Możesz przeczytać więcej o naszej polityce prywatności tutaj