O nie! Gdzie jest JavaScript?
Twoja przeglądarka internetowa nie ma włączonej obsługi JavaScript lub nie obsługuje JavaScript. Proszę włączyć JavaScript w przeglądarce internetowej, aby poprawnie wyświetlić tę witrynę, lub zaktualizować do przeglądarki internetowej, która obsługuje JavaScript.

Aktualności

Wycieczka Nr 8 - Majątki rodziny Dohnów - 31.05.09

Wycieczka Nr 8 - Majątki rodziny Dohnów - 31.05.09

Zbiórka: Dworzec PKP w Elblągu, godz. 7.30, wyjazd godz. 7.50.

Trasa: Pasłęk, Godkowo, Gładysze, Karwiny, Słobity, Młynary, Pomorska Wieś, Elbląg

Długość trasy: 78 km, Uczestnicy: 18, Punkty: 117



Pokaż Wycieczka Nr 8 - Majątki rodziny Dohnów - 31.05.09 na większej mapie

Gdybym miał oceniać wycieczkę w skali 10-cio punktowej, dałbym ocenę maksymalną. Zapewne zgodzą się ze mną inni uczestnicy, że trasa była ciekawa widokowo, przebiegała drogami, które sprzyjają rowerowej turystyce i co najważniejsze, odwiedziliśmy miejsca związane z historią tych ziem. Wycieczka przygotowana była bardzo dobrze i zasługa to Waldka.
Ale po kolei.

- jak dobrze wstać skoro świt, jutrzenki blask duszkiem pić- tak było w piosence. Pamiętacie? Może nie jutrzenki blask, ale niektórzy wypiwszy poranną kawę, inni odrzuciwszy ciepłą kołderkę, jeszcze pustymi elbląskimi ulicami pomknęli w stronę dworca. Ze względu na to, że przeciętny STOPowicz wysypia się szybko, więc wczesna godzina zbiórki nie stanowiła żadnego problemu. Na dworcu kolejowym stawiło się osiemnaście kół rowerowych, tyleż samo pedałów, szprych nie zliczę i ich dziewięcioro dumnych właścicieli. Kolej potraktowała nas bardzo porządnie, licząc za przewóz roweru jedną całą złotówkę. Małe zamieszanie w tym dniu wprowadziła prognoza pogody. Zgodnie z zapowiedzią, warunki do rowerowania nie miały być sprzyjające, a okazało się, że było słonecznie, ciepło i podwiewał przyjemny wiaterek, chociaż było parno. Trzeba jeszcze wspomnieć o nowych butach Tadka, każdy z dwiema uzbrojonymi dziurkami do wpięcia w pedały. Nadają się do jazdy i do stepowania w irlandzkim tańcu.

Na pasłęckim peronie czekała grupa naszych kolegów w sile ośmiu chłopa, którzy wstali skoro kur zapiał i nie wspomagając kolei, dotarli rowerowo do Pasłęka. Przewodził im młody Szymon, który odniósł kontuzję nogi, ale od czego jest Mama. Przytuliła, powiedziała dobre słowo, pomasowała i już było lepiej.
Pierwsza część trasy, z Pasłęka do Godkowa wiodła asfaltową szosą i można by rzec, że znowu było cały czas jak na równi pochyłej, tyle że odwrotnie, czyli pod górkę. W Godkowie krótki postój i w tym miejscu dołączył do nas Zbyszek, miłośnik rowerowania z Pasłęka, którego poznaliśmy w pociągu. Wykazał się dużym samozaparciem goniąc samotnie grupę przez kilkanaście kilometrów.

Dalsza podróż z Godkowa to prawie samo pasmo szczęścia. Boczne drogi, mało uczęszczane, fragmentami szutrowe ukryte pośród skąpanych w słońcu łąk i pól lub też biegnące w cieniu wysokich leśnych drzew. Nie dziwota, że tu i ówdzie w peletonie odzywały się głosy zachwytu nad mijanymi krajobrazami, nad niemalże pojedynczym źdźbłem trawy i listkiem na drzewie. Świadczy to o bogatym wnętrzu duchowym pojedynczego STOPowicza, bo nie samym pedałowaniem się żyje.
Bogaci w duchowe przeżycia, dotarliśmy do pięknie położonej wsi Dobry, w której znajduje się stary kościół i dużo bocianich gniazd. Znowu mogliśmy usłyszeć aksamitny głos Kasi czytającej informację o tej miejscowości. Wszyscy słuchali niczym radiowej powieści „Matysiakowie”. Jedna z gospodyń zapytana, dlaczego we wsi jest tyle bocianów, odpowiedziała krótko – bo żyją tu dobrzy ludzie.

Niedaleko za wsią podjęliśmy próbę odnalezienia starego cmentarza, na którym pochowani są członkowie rodziny von Kuneheim, wschodniopruskiego rodu szlacheckiego. Niestety, to co obecnie zostało, można tylko nazwać śladem po cmentarzu. Dalej, poprzez Sępy dojechaliśmy do miejscowości Gładysze, gdzie znajdują się ruiny pałacu należącego niegdyś do rodu Dohnów. Jak głosi tablica informacyjna, pałac był jednym z najmocniej przemawiających do wyobraźni obiektów Prus Wschodnich. Umiarkowany w rozmiarach, wyważony w formie
i proporcjach i o wnętrzach wyposażonych w najwyższej klasy przedmioty. Nic dodać, nic ująć. Dzisiaj patrząc na to co zostało, trzeba mieć naprawdę dużo wyobraźni, by ujrzeć pałac w całej jego okazałości i świetności. Można by wiele napisać, ale najgorsze jest to, że jeszcze w latach 80-tych ubiegłego wieku pałac był do uratowania. Szkoda.

Dalsza droga wiodła nas do Słobit. Po drodze, we wsi Tatarki, do której dotarliśmy trochę przez przypadek, naszą uwagę przykuła, jak to Waldek mówił, neoklasycystyczna budowla złożona z kilku drewnianych żerdzi obitych blachą. Nie było to dzieło wybitnego architekta, a raczej miejscowy przystanek autobusowy to radosne dzieło nieznanych, wesołych budowniczych.

Słobity. Powstałe tu w dobie baroku założenie architektoniczno-przestrzenne było najwybitniejszą realizacją epoki na terenie Prus. Historia pałacu jest bogata, jak bogata jest historia rodu, który go stworzył. Bogata i tragiczna. W początkach 1945 r., pałac i otaczające go budynki gospodarcze został spalony. Po wspaniałym założeniu ogrodowym prawie nie ma śladu. I podobnie jak pałac w Gładyszach, jego świetność podziwiać można jedynie na starych fotografiach. Dość dużo informacji na temat Słobit, pałacu i rodu Dohnów można bez problemu znaleźć na stronach internetowych. Poczytać warto.
Nieco dłuższy postój wykorzystaliśmy na zregenerowanie sił w cieniu pałacowych ruin i zrobieniu kilku indywidualnych i grupowych zdjęć. Elegancją, wdziękiem prezentowania swego ciała do aparatowego obiektywu nikt nie mógł dorównać Andrzejowi. Tylko Andrzej umiał dostosować się do istniejącego pleneru: romantyczne ruiny, dobre oświetlenie i tylko w tle mierni statyści.

Ze Słobit, poprzez Ja(j)niki Pasłęckie i dalej drogą przez Młynary podążyliśmy do Elbląga. Z braku czasu nie zrealizowaliśmy jednego punktu naszej wycieczki, a mianowicie obejrzenia prywatnej Izby Pamiątek Historycznych w Młynarach. Ale co się odwlecze to;

Za Młynarami pecha miał Tadeusz. Nie wytrzymała dętka. Postój nie był długi, bo awaria została usunięta szybko dzięki koleżeńskiej pomocy. Tak nawiasem mówiąc, dużo w tym roku łapanych gum. W czasie przerwy Zbyszek wykonał kilka zdjęć ukwieconej łące, na której tle szczególnie wyraźnie wyróżniały się dwie przedstawicielki ładniejszej części naszej Grupy.

Nieco zmęczeni, ale jak zawsze w dobrych humorach dojechaliśmy do Elbląga, dziękując za wspólną jazdę, Waldkowi za przewodnictwo i ciekawie wytyczoną trasę.
Na koniec zdarzyło się coś, co nie powinno mieć w ogóle miejsca. Na zjeździe do miasta tym razem nie wytrzymała przednia dętka w komendantowym rowerze.
Jak ona mogła coś takiego zrobić.

Relację przygotował Marek R.



Komendant 28 May 2009 42,246 1 komentarzy

1 komentarzy

Pozostaw komentarz

Zaloguj się, aby napisać komentarz.
  • M
    Marek55
    Wróciłem z tej wycieczki trochę zmęczony, może to była kwestia temperatury, kilometrów, ale ja to nazywam "zmęczeniem pozytywnym". Totalne odświeżenie - chyba każdemu z nas potrzeba coś takiego. Przy jeździe pod górkę wiatru w pysk (mocno tego nie lubimy), odgłosów natury, odrobinę adrealiny podczas zjazdu. To daje rowerowa wędrówka.Ile osób kręcąc pedałami pod górę i klnąc na producenta, że nie zainstalował jeszcze jednej zębatki, myślało sobie: po jaką cholerę ja tu się pchałem. Dom, kanapa, telewizor, spokój. Ale staniesz na chwilę, odpoczniesz, popatrzysz wokół i powiesz: warto było.
    - 02 June 2009 08:35:28
    Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na nasze ustawienia prywatności i rozumiesz, że używamy plików cookies. Niektóre pliki cookie mogły już zostać ustawione.
    Kliknij przycisk 'Zgadzam się', aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności.Możesz przeczytać więcej o naszej polityce prywatności tutaj