Aktualności
Zbiórka: Plac dworcowy PKP, godz. 7.20, odjazd godz. 7.50
Przejazd do Morąga i z powrotem pociągiem
Trasa:Morąg, Bogaczewo, Kretowiny, Wilnowo, Boguchwały, Ponary, Roje, Niebrzydowo, Gulbity, Bogaczewo, Morąg
Długość trasy: 50 km, Uczestnicy: 22, Punkty: 75
Pokaż Wycieczka Nr 15 - Dookoła Jeziora Narie - 19.07.09 na większej mapie
Jest poniedziałek. Pisząc te słowa patrzę przez okno i co widzę? Wymarzona rowerowa pogoda. Ale o pogodzie słów kilka jeszcze będzie później.
Na wstępie tylko parę słów na temat endorfin, czyli hormonów szczęścia. Okazuję się, że są one pokrewnymi morfiny, a więc ostrożnie z ujeżdżaniem swoich maszyn. Może dojść do uzależnienia. Chociaż dla niektórych niedziela bez roweru to katastrofa. Są także inne metody wytwarzania większej ilości hormonów szczęścia, jak na przykład opalanie się, jedzenie czegoś dobrego lub uprawianie… nie koniecznie musi to być działka.
Na pewno dużo endorfin można sobie wytworzyć wybierając się wokół jeziora Narie, oczywiście rowerem i już nawet nie wspomnę, że w towarzystwie cyklistów napakowanych hormonami szczęścia.
Założenie było bardzo słuszne. Spokojna, relaksowa jazda, dwa dłuższe odpoczynki, ochłodzenie rozgrzanych ciał w wodach jeziora, a przede wszystkim wyciszenie się
i obniżenie poziomu podniecenia Jurasów przed Wielką Wyprawą.
Narie to w ogóle dziwne jezioro. Lepiej go przeskoczyć niż obejść (objechać). Jest to typowa rynna polodowcowa, długa na blisko 11 kilometrów, a szeroka od 150 do 3000 metrów. Zbocza rynny wznoszące się ponad wody jeziora są wyraźne i miejscami osiągają 40 metrów wysokości. Na jeziorze doliczono się 19 większych
i mniejszych wysp. W odróżnieniu od jeziora Drużno jest bardziej przyjazne, bo jest dostępne niemalże na całej długości linii brzegowej.
W tą niedzielę nie dane nam było nacieszyć się ciepłą kołderką. Komendant przesunął czas z letniego na wczesnoletni. Pewne przyjemności wymagają jednak małych wyrzeczeń. Ale my STOPowicze pogodni ludzie, karnie stawiliśmy się o wyznaczonej godzinie na elbląskim dworcu kolejowym. Pogoda, tym razem zgodnie z zapowiedzią synoptyków, nie napawała optymizmem i niebo całe zasnute chmurami nie wróżyło nic dobrego. Nawet w pewnym momencie mały pesymizm wdarł się w optymizm zacnych rowerzystów. Padły propozycje, aby w ogóle się wycofać lub może w Morągu skonsumować porcję lodów i wrócić najbliższym pociągiem. Optymizm jednak wziął górę. Za jazdą w taką mokrą pogodę optowały głównie nasze dzielne panie, wychodząc z założenia, że naturalne nawilżanie cery jeszcze bardziej wpłynie na ich urodę. W końcu pociąg ruszył i już nie było odwrotu. Na peronie tylko została smutna Tereska. Wysoko rozwinięte poczucie bycia rodzicem jednak wzięło górę. Chociaż w oczach widać było niezdecydowanie. Być może delikatna, aczkolwiek stanowcza perswazja jakiegoś stringmena odniosłaby pożądany skutek, czyli umiejscowienie się Tereski w odjeżdżającym pociągu.
Podróż pociągiem upłynęła nam na wysłuchaniu wrażeń Waldka z wyprawy wzdłuż polskiego wybrzeża, podziwianiu możliwości oglądania naszej strony internetowej w telefonie komórkowym oraz wysłuchaniu przemyśleń Ediego na temat nędznego życia owadów. W Pasłęku dołączył do nas Zbyszek.
W Morągu czekała na nas grupa twardzieli: Marian, Kazimierz, Mirek, Janusz, Irek, Marecki, którzy skoro świt wyruszyli z Elbląga rowerami i mimo niesprzyjającej aury w dobrych humorach dotarli do Morąga. Też w Morągu dołączyli do nas Iza i Mirek.
Ruszyliśmy. Trzeba zaznaczyć, że wyścig trwa. Cała czołówka kandydatów do Grand Prix Wielkiego Wyścigu STOPu, stawiła się na mecie. Nikt nie odpuszcza.
Z Placu Kombatantów, ulicami Morąga obraliśmy kierunek na Bogaczewo. Jak zawsze, taki przejazd peletonu rowerzystów wzbudza zainteresowanie. Tylko chyba tym razem większość mijanych przez nas mieszkańców miasta pewnie zastanawiało się, kto im kazał jechać w tak ponurą pogodę. Chwilowo nie siąpiło.
W Bogaczewie tylko krótki postój i niestety nastąpiło pierwsze wyciąganie z sakw tego, co można nazwać ochroną przeciwdeszczową. W zasadzie już przez cały okres naszej wycieczki coś leciało z góry, przybierając postać mżawki lub deszczyku. Było jednak ciepło.
Droga z Bogaczewa w kierunku na Żabi Róg (kultowa stacja chłopaków z ESR) prowadziła polną drogą. Nie dojeżdżając jednak do tak ważnej stacji, asfaltówką skierowaliśmy się w stronę Kretowin.
Kretowiny jeszcze uśpione. Z licznych samochodów stojących przed domami i pokojami do wynajęcia, można było się domyślać, że jednak są tu ludzie. Zachęcający napis na banerze o treści „Gry dla każdego, dla dużego i małego” skusił nas do zrobienia śniadaniowego postoju. Chwilowo przestało nawet mżyć. Jako, że wszystkie lokale gastronomiczne były jeszcze zamknięte, miejsce postoju wybraliśmy pod wysokimi sosnami, jednak stoły i ławy lata świetności już dawno miały za sobą. Wczesną porą wyruszyliśmy z domów, więc większość wykorzystała ten czas na niedzielne śniadanie. Była też okazja sfinalizować ogłoszony po ostatniej wycieczce konkurs fotograficzny z nogą i motylem w roli głównej. Zwycięzcą został Edi i jemu przypadła nagroda główna. Chyba zwycięzca był zaskoczony nagrodą, bo jeszcze długo nie mógł nic powiedzieć. Niech nagrodę wykorzysta właściwie, bo możliwości w tym zakresie jest wiele.
Ruszyliśmy dalej poprzez Wilnowo,Boguchwały, Roje w kierunku na Naryjski Młyn. Po drodze część grupy zatrzymała się by podziwiać parę żurawi stojących nieopodal drogi. Ładny obrazek został natychmiast utrwalony w aparatach Mirka i Zbyszka. Do miejscowości Naryjski Młyn prowadził ładny zjazd oznaczony nawet na znaku drogowym jako nachylenie terenu 10%, tylko nic nie było wspomniane, że za chwilę czeka nas taki sam podjazd. A w ogóle trzeba powiedzieć, że tych podjazdów to jednak trochę było.
Ogólny kierunek jazdy wytyczały drzewa, na których narysowany był rower a pod nim czerwona kreska. Z asfaltówki skręciliśmy w polną drogę i to było to, co turystyczny biker lubi najbardziej. Ładna polna droga, z lewej strony od czasu do czasu widać było w dole taflę jeziora Narie. Z początku tylko lawirowaliśmy między kałużami, ale już dalej przez Gulbity do samego Bogaczewa to była sama przyjemność. Można jeszcze odnotować, że mały fragment tej drogi był naprawdę ładny, bo wyłożony kafelkami. Wprawdzie potłuczonymi, ale jednak.
W Bogaczewie nie było nad czym się zastanawiać. Warunków do postoju nie było. Nad nami tylko ciemne chmury, a właściwie jedna wielka chmura, przy której słońce nie miało szans. Decyzja naprzód. Morąg przywitał nas już sporym deszczem, więc szybko do budynku dworca, by na głowę nic nie leciało. Najbliższy pociąg to pośpieszny za około półtorej godziny. Czekamy. W tym momencie grupa się rozjechała. Twardzi z najtwardszych: Janusz, Mirek, Irek, Marecki wyruszyli rowerami do Elbląga. Inni, wykorzystując własne lub cudze zmotoryzowane środki przemieszczania się, po załadowaniu rowerów też pomknęli do domu.
Jednak jak się później okazało, do boju z koleją zostali najtwardsi z najtwardszych. Do grona oczekujących na pociąg dołączyło również dwóch bikerów z ESR, którzy ze względu na pogodę, musieli zmienić swoje ambitne plany wycieczkowe.
Mówią, że powroty są droższe, trudniejsze, ale jednak szybsze. I coś w tym jest. Droższe, nawet nie warto poruszać tego problemu. Trudniejsze, to i owszem. Pociąg pośpieszny z Olsztyna do Szczecina, więc liczyliśmy na porządne miejsce do przewozu rowerów. Zastanawiając się, gdzie będzie wagon, do którego spokojnie załadujemy nasze rowery, staliśmy na peronie niczym Japończyki w zwartej i zdyscyplinowanej gromadzie. Pociąg wjechał powitany przez grupę radosnym hura i na tym skończyła się nasza radość. Pociąg liczył raptem cztery wagony, w jednym z nich był kawałek podłogi, którą kolej nazwała przedziałem do przewozu rowerów. Pomieszczenie to zresztą było już załadowane rowerami. Ktoś przytomnie więc krzyknął ratuj się kto może i cała wizja spokojnego załadunku pękła jak mydlana bańka. Towarzystwo z rowerami rozbiegło się po całym peronie, ładując się i rowery tam, gdzie to tylko było możliwe. Udało się. Coś o szybkości. Na trasie z Morąga do Elbląga pociąg pośpieszny jest szybszy od osobowego raptem 6 minut, a różnica w cenie, nie warto poruszać tego problemu.
Gdy dojeżdżaliśmy do Elbląga, natura nieco poprawiła swój wizerunek w naszych oczach. Chmury, które do tej pory szczelnie zakrywały niebo nieco się rozstąpiły, przestało padać i nawet prześwitywało słońce. Dziękując sobie za wspólną jazdę, grupową fotką pod słonecznym zegarem zakończyliśmy deszczową eskapadę.
Na koniec ducha wyzionęło przednie koło znanego roweru marki Kellys. Ochoczo z pomocą pośpieszył Jurek z zaprzyjaźnionej grupy, który swą małą, żółciutką pompeczką przywrócił go do życia.
Relację przygotował Marek R.
Kliknij przycisk 'Zgadzam się', aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności.Możesz przeczytać więcej o naszej polityce prywatności tutaj