O nie! Gdzie jest JavaScript?
Twoja przeglądarka internetowa nie ma włączonej obsługi JavaScript lub nie obsługuje JavaScript. Proszę włączyć JavaScript w przeglądarce internetowej, aby poprawnie wyświetlić tę witrynę, lub zaktualizować do przeglądarki internetowej, która obsługuje JavaScript.

Aktualności

Wycieczka Nr 16 - Jura Krakowsko-Częstochowska - 24.07-05.08.09

Wycieczka Nr 16- Jura Krakowsko-Częstochowska - 24.07-05.08.09

Zbiórka: Plac dworcowy PKP, przy zegarze słonecznym, godz. 23.00, odjazd godz. 24.00
Przejazd do Częstochowy busem z przyczepką.

Trasa: 10 etapów po terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej

Kliknij by zobaczyć mapkę

Długość trasy: ok. 500 km


24.07.2009

Wyruszam z domu o godzinie 23:00, licznik wyzerowany, sakwy na rowerze, więc jadę na spotkanie z resztą ośmioosobowej grupy. Na miejscu spotkania, miła niespodzianka, a mianowicie grupa rowerowa Stop przyszła pożegnać ekipę jadącą na Jurę.
Sprawny załadunek rowerów na przyczepkę i po godzinie jesteśmy gotowi do wyjazdu do Częstochowy, czyli miejsca rozpoczęcia naszej kolejnej sakwiarskiej przygody.

W Częstochowie witają nas Marzenka z Darkiem, kolejni uczestnicy wyprawy i zarazem nasi gospodarze u których spędzamy miłe popołudnie.
Wcześniej jednak udajemy się na piesze zwiedzanie klasztoru Paulinów na Jasnej Górze i zapoznanie się z urokami Częstochowy.
Po drodze odbieramy z dworca kolejowego kolejnego sakwiarza, Romana z Bydgoszczy.

Na rowerach przejechaliśmy 7,5km.

26.07.2009 niedziela
Dzień pierwszy


Pogoda nie sprzyja rowerowej wędrówce. Dołącza do nas Sławek i w sile dwudziestu czterech kół, przy padającym deszczu ruszamy na szlak. Jeszcze na rogatkach Częstochowy przytrafia się nam pierwsza awaria, odkręca się korba w rowerze Małgosi, przez co chciała się wycofać z wyprawy. Udało się jednak doraźnie naprawić awarię i namówić Małgosię na dalszą jazdę. Po kilku kilometrach natrafiamy na zakład wulkanizacyjny, w którym pomimo niedzieli udaje się trwale ( tak nam się wydawało ) naprawić odkręcającą się korbę. Pogoda zaczyna się poprawiać gdy wjeżdżamy w Góry Towarne, pierwsze skałki i pierwsze jaskinie. Widoki zapierające dech w piersiach ludziom zamieszkującym w depresji czyli poniżej poziomu morza. Widzimy panoramę zamku w Olsztynie, jest cudnie, a to dopiero początek wrażeń nas czekających. W nie mniejszy zachwyt wprawiają nas ruiny zamku Olsztyn. Pierwszy zamek na naszej trasie. Spacer po ruinach tej warowni, której fundację przypisuje się Kazimierzowi Wielkiemu, był zdecydowanie za krótki. Chwilę póżniej rozstajemy się ze Sławkiem, który musiał wracać do domu, no cóż praca. Jadąc dalej, wspinając się co chwila na jakąś górkę dojechaliśmy do Zrębic. Znajduje się tutaj piękny modrzewiowy kościół p.w. św. Idziego, datowany na 1596r. Kilka kilometrów dalej wjeżdżamy na teren Pustyni Siedleckiej czyli dawnego wyrobiska piasków formierskich. Jest to spora atrakcja turystyczna i miejsce spotkań miłośników sportów motorowych, chcących spróbować swych sił w warunkach pustynnych. Trochę przypomina nadmorskie wydmy.

Zbliżamy się do Złotego Potoku, miejscowości z którą bardzo był związany jeden z najwybitniejszych poetów polskiego romantyzmu - Zygmunt Krasiński. Przejeżdżając przez krajobrazowy Rezerwat Parkowe oglądamy najbardziej charakterystyczny dla tego rezerwatu ostaniec jurajski Brama Twardowskiego. To właśnie tędy wg legendy uciekał Twardowski na kogucie przed diabłem. Jadąc dalej szlakiem rowerowym dotarliśmy do źródeł Zygmunta i Elżbiety. Zespoły źródeł są oddalone od siebie o kilkadziesiąt metrów a nazwy nadał im Zygmunt Krasiński od imion swoich dzieci. Następnym ciekawym miejscem w rezerwacie jest pieczara Niedźwiedzia. Znaleziono tu kości kilku gatunków zwierząt między innymi niedźwiedzia jaskiniowego. Obecnie pieczara nie przedstawia się ciekawie, śmieci, ślady ogniska i bytności cywilizowanych ludzi. To tutaj zaliczył swój pierwszy upadek Lucjan. Wyglądało to dosyć niebezpiecznie, gdyż miało to miejsce na podjeździe. Na szczęście skończyło się tylko na ogólnych potłuczeniach, a biorąc pod uwagę fakt, że maść na stłuczenia wcierała Lucjanowi Małgosia to chyba nie żałował tej wywrotki.

Tego dnia obejrzeliśmy jeszcze pałac Raczyńskich i dworek rodziny Krasińskich w którym obecnie mieści się muzeum. Nieopodal tych posiadłości znajduje się piękny park ze stawem Irydion a w parku znajduje się wiele gatunków drzew sprowadzonych tutaj z różnych stron Europy.

Dzień miał się już ku końcowi ale pech nie chciał nas opuścić. Pierwsza kicha już pierwszego dnia przytrafia się właśnie mi, nie wróży to dobrze na dalszą część wyprawy. Po usunięciu awarii udajemy się wreszcie na nocleg w lesie na polu biwakowym nad stawem Amerykanin. Nie było luksusów z Mariota ale była woda, co prawda tylko zimna, ale za to było ognisko, pieczone kiełbaski i rozmowy nocne polaków .

Pokonany dzisiaj dystans to 50km.
Razem 57,5km.

27.07.2009 poniedziałek
Dzień drugi


Wyruszamy na trasę zgodnie z planem. Rowery kierujemy na rynek w Złotym Potoku aby uzupełnić zapasy na drogę. Na rynku spotykamy kobietę niosącą cebrzyki z wodą. Była to dobrze zbudowana kobieta o troszkę swobodnym stylu bycia. Każdy kto miał ochotę napić się wody z jej cebrzyków musiał zmierzyć rozmiar jej ..... piersi. Były jędrne!. Dla wyjaśnienia ta pani to posąg kobiety niosącej wodę. Zaczynają się coraz większe górki, a co gorsza korba w rowerze Małgosi znowu dała o sobie znać. W Niegowie szukamy warsztatu samochodowego. Znajdujemy zakład wulkanizacyjny w którym starszy Pan pomaga w naprawie upierdliwej korby. Za wykonaną usługę nie zapłaciliśmy ani złotówki, wystarczyło zwykłe Dziękujemy!. Naprawdę Dziękujemy za pomoc!.

Po dojechaniu do Mirowa część z nas zaczęła odczuwać różnicę pomiędzy Żuławami a Jurą. Na zwiedzanie okolicy zamku i jego ruin zdecydowali się tylko nieliczni. Dookoła pełno różnych skałek a ze wzgórza zamkowego widoki pierwsza klasa, znów ochy i achy. Na jednej ze skałek spotkaliśmy ćwiczących wspinaczy, otrzymaliśmy nawet propozycję spróbowania swoich sił w tej dyscyplinie. Na szczęście zdrowy rozsądek zwyciężył nad chęcią poznania nowych ekstremalnych przeżyć, choć pokusa była spora!. Żal było opuszać to urokliwe miejsce.

Po chwili znaleźliśmy się już pod kolejnym zamkiem zbudowanym przez Kazimierza Wielkiego czyli zamkiem Bobolice. Obecnie zamek jest niedostępny dla zwiedzających z powodu prowadzonych tu prac remontowych. Może kiedyś będzie można zwiedzać zamek a nie tylko ruiny. Trzymając się czerwonego szlaku rowerowego wjeżdżamy na teren Rezerwatu Góra Zborów. Niestety upływający nieubłaganie czas nie pozwolił nam na wjazd na Górę Zborów 468m. Tego nie może nam darować Marzenka, nasz nieoceniony przewodnik po Jurze zobowiązał nas do powrotu w te tereny w celu zaliczenia pominiętych ciekawych i atrakcyjnych miejsc.
Mijamy Podlesice i kierujemy się do Morska, gdzie znajduje się kolejny zamek na naszej trasie, zamek Bąkowiec. Trasa prowadząca do zamku zmieniała się jak kameleon z asfaltu w drogę szutrową, aby następnie przejść w pustynną ścieżkę i znów w asfalt lub płyty betonowe. Jak zwykle zamek trzeba zdobyć pokonując długi, stromy podjazd. Na szczycie część łapała drugi oddech a reszta poszła zwiedzać dopiero co zdobytą warownię. Zamek znajduje się obecnie na terenie ośrodka wypoczynkowego, dawniej był to zamek rycerski zbudowany przez ród Włodków z wykorzystaniem naturalnego ukształtowania terenu.

Trzymając się dalej szlaku rowerowego docieramy do Skarżyc gdzie znajduje się sanktuarium Matki Bożej Skarżyckiej zbudowane z kamienia jurajskiego na zrębach średniowiecznej wieży obronnej i przyległej do niej kaplicy. Jadąc dalej minęliśmy Okiennik Wielki, jeden z najciekawszych ogródków wspinaczkowych na terenie całej Jury. Piękne, ponad 30 metrowe ściany to jeden z najpiękniejszych widoków na Jurze.

Wreszcie dojeżdżamy do Podzamcza i zamku Ogrodzieniec. Podjazdy i zjazdy rozciągnęły naszą grupę, ale nikt się nie spodziewał, że jadąc w środku grupy można się zgubić. To właśnie przytrafiło się Małemu, było szybko, było z górki. Całe szczęście, że uważnie słuchał odprawy i wiedział gdzie jest planowany nocleg. Nie było to jedyne tego dnia rozjechanie się ekipy. Zamek Ogrodzieniec znajduje się na skalistym wzgórzu zwanym Górą Janowskiego. Ruiny zamku są imponujące, jest to chyba najlepiej zagospodarowany zamek jurajski, prawdziwa perełka. Udajemy się na zasłużony nocleg. Jakie było nasze zdziwienie gdy na miejscu stwierdzamy, że pole namiotowe z parkingiem basenem i bufetem nie istnieje. Pozostał tylko bufet i puste baseny.

Większość marzyła o normalnej kąpieli, więc ja i Mirek pojechaliśmy szukać lepszego noclegu, korzystając ze wskazówek pani bufetowej. Niestety droga prowadziła przez piaszczyste leśne ścieżki, aby po kilku kilometrach przebijania się przez piachy dotrzeć do Hutki Kanki i ośrodka wypoczynkowego Centuria. Niestety zamknięty na cztery spusty, natomiast w prywatnym ośrodku nie byli zainteresowani zakwaterowaniem zmęczonych podróżnych. Wracamy, ale nie przez te piachy. Ja bym już tego nie przeżył. Wybieramy 12km. odcinek szosą na nocleg pod zamkiem. Niestety grupa która wysłała nas na poszukiwanie lepszego noclegu znużyła się czekaniem i zdecydowała się na nocleg na byłym polu namiotowym Krępa. My znaleźliśmy nocleg u gospodyni w Podzamczu. Był to jedyny nocleg gdzie grupa spała rozbita na dwie podgrupy. Telefoniczne ustalenia godziny i miejsca spotkania i można było udać się do namiotu złożyć swoje zmęczone członki.

Przejechanych 70km.
Stan licznika 127.5km.

28.07.2009 wtorek
Dzień trzeci


Miał to być dzień odpoczynku dla osób tego potrzebujących. Nie wiem jak to się stało, że nikt nie zdecydował się skorzystać z tej możliwości. To jest już tajemnicą ekipy nocującej na Krępie, bo to ich ustaleni zdecydowały o kontynuacji podboju Jury.
Korzystając z tego, że mieliśmy bliżej do miejsca zbiórki udaliśmy się z samego rana z Mirkiem do zamku Ogrodzieniec aby podziwiać zamek o świcie. Było warto wstać wcześniej i zobaczyć warownię bez turystów, w blasku promieni słonecznych.
Jak zwykle punktualnie o wyznaczonej godzinie spotykamy się na placu przed zamkiem i ruszamy do usytuowanego na północ od zamku Ogrodzienieckiego grodziska zwanego Górą Birów. Warownia ta usytuowana jest na jednym z najwyższych ostańców na tym obszarze 460m. n.p.m.

Długi podjazd a później pokonanie chyba ze stu schodów pozwoliło skorzystać z gościnności zamieszkujących tam wojów i ich kobiet. Krajobraz jaki ukazał się naszym oczom ze szczytu grodziska był rzeczywiście bajeczny. Lasy, skałki, panorama na zamek w Podzamczu, chciałoby się pozostać jeszcze troszkę ale czas nagli, więc w drogę. Pogoda dopisywała , a chmurki nie chciały przysłonić słońca chociaż na chwilkę. Podjazdy coraz dłuższe i o coraz większym nachyleniu.

Zaczynają się poważne kłopoty niektórych z pokonywaniem podjazdów. Wreszcie dojeżdżamy do zamku Smoleń. Szkoda, że ten wspaniały, wręcz mistyczny zamek stojący na wysokim zalesionym wzniesieniu jest w ruinie. Jak zwykle garść informacji o zamku przekazała nam wszystko wiedząca Marzenka - brawo.. Dalsza trasa niewiele się zmienia czyli podjazd i zjazd i tylko dlaczego podjazdów jest więcej niż zjazdów a może mi się tylko wydawało. Jadąc przez Bory Kwaśniowskie zatrzymujemy się przy zadbanym pomniku partyzantów AK z oddziału Hardego poległych w walce w okolicznych lasach. Pomnik znajduje się w lesie a pomimo tego jest doskonale utrzymany. Zmęczeni docieramy do zamku w Bydlinie. Niektórzy twierdzą, że ta budowla nigdy nie była zamkiem a tylko obiektem sakralnym. To właśnie z tego wzgórza zamkowego niegdyś ruszył atak Legionistów Piłsudskiego na wojska rosyjskie - bitwa pod Krzywopłotami. Krótki odpoczynek i dalej w drogę. Przez Jaroszowiec docieramy do miejscowości Klucze. Czekał nas tu stromy podjazd do punktu widokowego na górze Czubatka 382m. n.p.m. Do pokonania tego wzniesienia motywowała nas chęć zobaczenia polskiej pustyni. Na rowerach i na piechotę pokonaliśmy Czubatkę, ale widok rozczarował wszystkich. Zamiast wielkich połaci piasku zobaczyliśmy wielki las spośród którego tylko gdzie niegdzie, nieśmiało wydzierały niewielkie łachy piasku. Wszystkim zaczął już dokuczać głód. Do Olkusza już niedaleko, tylko jak jechać, główną drogą z dużym ruchem czy szlakiem rowerowym. Wybieramy oczywiście szlak rowerowy. Była to droga przez mękę, szlak poprowadzony przez piachy i ścieżki leśne na których cienka warstwa ściółki przykrywała nic innego jak piach a nasze ciężkie rowery z sakwami skutecznie się w nim zakopywały. Więcej było pchania rowerów niż jazdy na nich. Tak właśnie wyglądają szlaki rowerowe na Jurze poprowadzone przez las.

Wreszcie Olkusz, i nie bardzo nas obchodziło jak wyglądamy, ważne aby zjeść coś dobrego. Jeszcze znaleźć warsztat rowerowy aby wymienić korbę w rowerze Małgosi. Znaleźliśmy salon rowerowy Metal spec . W warsztacie naprawili korbę bez jej wymiany i na dodatek nie zainkasowali za tą usługę ani złotówki. Mirek po męskiej rozmowie z Andrzejem postanowił pomóc Andrzejowi dojechać do Krakowa i wziął jego przednie sakwy na swój rower. Panowie z warsztatu pomogli przełożyć bagażnik z roweru Andrzeja do Mirka co wymagało zastosowania specjalnych dystansów. Było też kilka regulacji wykonanych przez mechaników z warsztatu i za wszystkie te prace panowie nie wzięli żadnej zapłaty. Na pamiątkę zostawiliśmy nasz znaczek.
Bardzo dziękujemy za pomoc.

W Olkuszu nie ma żadnego pola namiotowego, za to według mapy w pobliskim Bukownie są aż dwa.

Jak duże było nasze zaskoczenie , gdy na miejscu okazało się że oba są zlikwidowane już kilka lat temu. Mapy są nowe, kupione specjalnie na wyprawę wydanie 2008.. No cóż trzeba było szukać noclegu na dziko. Korzystamy z informacji mieszkańca Bukowna i trafiamy w bardzo fajne ustronne miejsce nad rzeką Sztołą. Szczególnie spodobała się nam rzeczka której woda była bardzo zimna i miała dziwną barwę, szaroniebiesko - białawo - mętnawe zabarwienie które ciekawiło nas od początku i dobrze widoczne jest na zdjęciach. Według spotkanych nad rzeka miejscowych zabarwienie wody pochodzi z pobliskich kopalni piasku i innych minerałów. Cokolwiek to by nie było nie jest trujące i dla skóry niebezpieczne, nic nam nie wyskoczyło, a z kąpieli skorzystali wszyscy i to nawet dwukrotnie.

Przejechany dystans 68km.
Stan licznika 195,5km.


29.07.2009 środa
Dzień czwarty


Nocleg w Bukownie wymusił kolejną korektę trasy. Drogą wojskową przez dawną Pustynię Starczynowską skierowaliśmy się na Gorenicę i dalej do klasztoru w Czernej. Podczas jednego ze zjazdów doszło do zderzenia Cieniasa z Małym, na szczęście nic poważnego nikomu się nie stało. Ucierpiała tylko (tak nam się wydawało ) przednia sakwa Małego, którą udało się szybko naprawić.

Kolejne kilometry pokazały, że również przednie koło roweru Małego wymagało reanimacji, której dokonał Mirek centrując koło podczas postoju przy ruinach mostu Pustelniczego zwanego Diabelskim Mostem. Prawie wszyscy podjechaliśmy pod klasztor , a kto nie mógł odpoczywał przy Diabelskim Moście.

Klasztor Karmelitów Bosych znajduje się w Dolinie Eliaszówki na stoku wzgórza o wysokości 430m. n.p.m. w podwórzu klasztoru znajduje się studnia wykuta w litej skale a nam udało się zrobić jej zdjęcie pomimo tego że jest na terenie zamkniętym. Wykorzystaliśmy moment gdy wynoszono coś z klasztoru i pozostawiono na moment otwartą bramę. Przed kościołem znajduje się grota z pomnikiem Eliasza oraz źródełko w kształcie serca i rzeźbą kruka. Jeszcze tylko spacer po ścieżkach klasztornych i podziwianie rozpościerających się przed nami widoków. Można tak w nieskończoność, ale czas wracać do pracy, miejsc do odwiedzenia jeszcze sporo a czasu jak zwykle za mało, więc w drogę.

Spokojnie dojeżdżamy do Krzeszowic gdzie znajduje się największy i najpiękniejszy kościół neogotycki w Polsce. Fasada z piaskowca i wielka szklana rozeta sprawia, że mamy wrażenie oglądania kościoła we Francji. Kilka minut przerwy pozwala rozejrzeć się po zadbanym parku miejskim. Jeżeli ktoś myślał, że pojedziemy teraz bezpośrednio do zamku w Rudnie, to był w błędzie. Marudny Marian wymyślił jeszcze odbicie na wschód do Bramy Zwierzynieckiej. Bramy która była wejściem do lasu w którym rodzina Potockich urządzała polowania nie rozczarowała i wszyscy ochoczo stanęli do grupowego zdjęcia z bramą w tle. Teraz już pozostała tylko spokojna jazda po górkach do zamku w Rudnie i oczywiście lekki podjazd pod zamek. Lekki bo wszyscy podjechali lub podeszli nawet Lucjan który miał dość tych ruin czyli generalnie zamek zdobyty. Niestety zamek Tenczyn jest niedostępny dla turystów. Słońce paliło niemiłosiernie i odebrało chęć do dalszej jazdy części naszej ekipy. Zostały nawet przeprowadzone rozmowy z panią bufetową z knajpki pod zamkiem o ewentualnym noclegu i udostępnieniu prysznica o którym już wszyscy marzyli. Pani bufetowa nawet by chciała ale i bała się. Jej niezdecydowanie i moje obietnice, że tym razem planowany nocleg jest pewien i będzie prysznic zdecydowały o tym, że jedziemy do Alwerni. Jak nie będzie to chyba mnie powieszą!. Alwernia nie rozczarowała. Dobre jedzenie, zakupy w pobliskim markecie i wjazd do ośrodka Skowronek.

Jak Skowronek poczułem się gdy usłyszałem, że jest prysznic bo to oznaczało, że jeszcze mnie nie powieszą. Na dodatek kąpielisko i możliwość wypożyczenia kajaków. Do szczęścia już nic nie brakowało, wszyscy zapomnieli o trudach etapu. Jeszcze tylko wymiana szprych w rowerze Marzenki, całe szczęście, ze mieliśmy klucz do kaset, i poddajemy się uciechom wodnym pod prysznicem i na kąpielisku.

Dzisiaj 54km.
Stan licznika 245,5km.

30.07.2009 czwartek
Dzień piąty


Pobudka i poranna kąpiel w zalewie Skowronek zdecydowanie stawia na nogi. I tylko widok Małego nie nastrajał optymistycznie. Chłop bardzo musi się bać dentysty, chyba bardzie niż diabeł święconej wody. Wolał zastrzyk niż wizytę u stomatologa.
Ruszamy do Wygiełzowa i zamku Lipowiec korzystając z wytyczonych tu szlaków rowerowych. Najpierw szlakiem lokalnym a później korzystamy ze szlaku Greenaway i tak dosyć szybko docieramy do pierwszego celu dzisiejszej wędrówki.

Podjazd pod zamek i wysoka temperatura odebrały ochotę na wspinaczkę i zwiedzanie budowli większości naszej grupy, trochę żal bo po to w końcu tu przyjechaliśmy. Tylko pięć osób zdecydowało się na zwiedzanie Lipowca w tym tylko piszący te słowa i Cienias zdecydowaliśmy się zdobyć zamek na rowerach obciążonych sakwami. Każdy metr kosztował dużo energii i w końcówce jechaliśmy już tylko siłą woli, bo sił w nogach już nie było a podjazd wydawał się nie mieć końca i do tej pory nie wiem jakim cudem udało się nam to podjechać.

Zamek to zabezpieczone ruiny na których przeprowadzono prace konserwacyjne i jest udostępniony do zwiedzania. Każdemu polecam ten zamek a szczególnie panoramę z jego wieży i widok na Park Etnograficzny. Swoją pokutę na zamku odbył Janusz , zakuty w dyby długo musiał przekonywać o tym, że to ostatni zamek na który nie wjechał rowerem. W Krakowie wymieni go na nowy, no może nie cały rower a tylko napęd, który zaczął mocno dawać się we znaki. Po zjeździe do grupy zobaczyliśmy Małego skrzywionego z bólu. Zastrzyk przestał działać, czas na męską decyzję, szukamy stomatologa!. Korygujemy plany i szukamy otwartego gabinetu. Jak się okazało nie było to łatwe w tych małych miejscowościach. Z Wygiełzowa przez Kwaczałę wracamy do ...... Alwerni.

Co się odwlecze to nie uciecze. Po wielu perypetiach Mały wreszcie siada na fotelu dentystycznym. Wizyta u pani stomatolog okazała się bezpłatna . Bardzo dziękujemy i zostawiamy w podziękowaniu nasz znaczek klubowy. Ludzie na Jurze są generalnie bardzo przyjaźni, pomocni i pozytywnie nastawieni do rowerzystów.
Wyjazd z Alwerni to nie taka prosta sprawa, wspinaczka i jeszcze raz wspinaczka na Łysą Górę 370m n.p.m. w kierunku miejscowości Grojec, na szczęście dalej już było łatwiej. Decydujemy się na nocleg nad zalewem Kryspinów, gdzie według przewodnika i mapy znajdowało się pole namiotowe. Określenie ,znajdowało, idealnie nadaje się do realiów zastanych na miejscu. Pełno ludzi, bary przy drodze i..... żadnego kempingu od kilku lat. Korzystamy z usług miejscowej kuchni czyt. grillowej i jedziemy do Krakowa na kemping Smoki. Drogi ale pryszniców nikomu nie zabraknie, wolny dzień spędzimy w ekstra warunkach za które słono zapłacimy.

Dzisiaj 56km.
Stan licznika 301,5km.

31.07.2009 piątek
Dzień szósty - wolny


Rano już po raz ostatni zwijają namioty Marzenka i Darek, żegnamy ich z łezką w oku. Powrót do Częstochowy był już wcześniej przez nich zaplanowany. Będzie nam brakowało naszych miłych towarzyszy podróży, wspaniałych przewodników po Jurze z ogromnym zasobem wiedzy o okolicznych zabytkach i ciekawych miejscach. Do zobaczenia na następnej wyprawie!.

Przeznaczyliśmy ten dzień na zwiedzanie Krakowa i tylko Małemu ząb nadal. wierci dziurę w głowie.

Jeżdżąc po Krakowie zobaczyliśmy wszystkie najważniejsze miejsca z Wawelem i jego smokiem na czele. Rynek Krakowski z sukiennicami i wieżą Mariacką , zajechaliśmy pod Barbakan i bramę Floriańską. Pokręciliśmy się po uliczkach starego miasta poddając się ich urokowi i tylko ten tłok. Znaleźliśmy też dom w którym mieszkał Jan Matejko. Podziwialiśmy krakowskie dorożki, bez których miasto wiele by straciło na swoim uroku. Załatwiamy też sprawę napędu roweru Janusza Dziubusia, który wymagał wymiany przed wjazdem w górki OPN.

Wieczorem Mały ląduje w pogotowiu stomatologicznym a po powrocie podejmuje decyzję o wycofaniu się z wyprawy. Wielka szkoda ale widok opuchniętej twarzy Janusza wszystko tłumaczy. Kolejna osoba z dużym poczuciem humoru opuszcza naszą ekipę.

Dzisiaj 25km.
Stan licznika 326,5km.

01.08.2009 sobota
Dzień siódmy


Nasza ekipa uszczupla się do siedmiu bikerów. Rano po przemyśleniu i dojściu do wniosku, że może mieć kłopoty z dotrzymaniem tempa, z wyprawy wycofuje się jeszcze Andrzej.

Odprowadzamy Małego na pociąg do Malborka w składzie którego miał być wagon rowerowy, ..... miał być ale nie ma no chyba, że PKP Intercity w bardzo szczególny sposób wyobraża sobie wagon rowerowy traktując wąskie przejście za wystarczające do upchnięcia kilku rowerów. Czego oni chcą?, przecież jakoś jadą, ważne że kasę wybulili.

Pożegnaliśmy naszego kolegę, duszę towarzystwa Małego Przy kasach zrobiliśmy niezłą zadymę, ale niestety kierownictwa nie było, wszak sobota i pojechali pociągami IC z wagonami rowerowymi na weekend.

Mały odjechał, czas ruszać. Kierujemy się w stronę zamku w Korzkwi, wybrana trasa to wariacja wielu możliwości minięcia ruchliwej drogi nr.794. Po osiągnięciu celu udajemy się na zwiedzanie tej warowni rycerskiej, której mury obronne zamku dolnego, dziedziniec oraz drewniane ganki są już niemal zrekonstruowane. Tu jednak spotyka nas nie miła niespodzianka. Możemy obejrzeć tylko cześć tych pomieszczeń, a to dlatego, że trwają przygotowania do przyjęcia weselnego siostry naszego najlepszego biathlonisty Tomasza Sikory. Przynajmniej tak twierdziła obsługa zamku.

Mając niedosyt wrażeń estetycznych udajemy się do kolejnego ciekawego miejsca w Korzkwi czyli górującego nawet nad zamkiem kościoła. Kościół ten przewyższa zamek o 13m., a drogę o 30m., ta różnica poziomów na krótkim podjeździe powoduje że nikomu nieudało się pokonać tej przeszkody. Poniesiony trud został w pełni wynagrodzony. Kościół jest wyjątkowej urody, jego pięć drewnianych ołtarzy z XVII w. nie pozwala oderwać od nich oczu. Podziwiamy piękne kobierce i barokową kropielnicę. W kościele są prowadzone przygotowania do ślubu, ....wiadomo kogo. Ciekawe którędy podjadą do kościoła.

Przy kościele spotykamy miłe panie, które ujrzawszy strudzonych rowerzystów częstują nas jagodziankami. Lucjan co ty masz w sobie.....
Pokrzepieni jagodziankami ruszamy dalej przez Grębynice i dalej niebieskim szlakiem rowerowym do Doliny Prądnika. Nigdy nie myślałem, że będę się modlił aby zjazd drogą rowerową skończył się jak najszybciej. Nachylenie zbocza i leżące luźne kamienie nasuwały wątpliwości, czy można to bezpiecznie pokonać na rowerze obciążonym sakwami.

Zaciśnięte ręce na klamkach a rower dalej jedzie, zaczyna być niebezpiecznie. Po zakończeniu zjazdu jeszcze dłuższą chwilę bolą palce od ściskania klamek , klocki do wymiany, na szczęście są zapasowe.

Teraz trasa jest już bardzo przyjemna, prowadzi wąską asfaltową drogą wzdłuż Doliny Prądnika, doliny która wprowadziła wszystkich w stan euforii . Zauroczenie widokami powoduje, że nie mogę się zdecydować, robić zdjęcia czy delektować się urokami malowniczych tworów skalnych. Zatrzymujemy się na chwilę przy Bramie Krakowskiej, najbardziej znanym w dolinkach podkrakowskich ujściu wąwozu do doliny. W pobliżu znajduje się źródełko Miłości które swój pierwotny wypływ miało przy filarze Bramy Krakowskiej. Obecnie rurami przeprowadzone na drugą stronę drogi do miejsca wtórnego wypływu.

Trzymamy się czerwonego szlaku pieszego i dojeżdżamy do Ojcowa. Głodni i zmęczeni znajdujemy pole namiotowe. Warunki raczej skromne jak za tą cenę, ale jest prysznic, chociaż płatny oddzielnie. Z Mirkiem jedziemy obejrzeć drugie pole namiotowe znajdujące się nieopodal. Nie wiedzieliśmy jeszcze na co się decydujemy.... Kemping Złota Góra znajduje się na szczycie góry której podjazd to 1,5km. wspinaczka. Niestety tutaj też szykują przyjęcie weselne w restauracji przylegającej bezpośrednio do pola namiotowego. Ludzie powariowali czy co?.
Wracamy.

Wieczorem czeka mas miła niespodzianka, a mianowicie odwiedziny Martynki i Sławka, naszych towarzyszy podróży z wyprawy po latarniach. Pokonali trasę z Częstochowy specjalnie po to aby nas odwiedzić i chociaż w części zrekompensować nam swoją nieobecność na tej wyprawie. Rozmowy, wspomnienia i plany trwały do późnej nocy. Może w przyszłym roku pojedziemy razem?.

Dzisiaj 35km.
Stan licznika 361,5km.

02.08.2009 niedziela
Dzień ósmy


Wstajemy niewyspani a to z powodu nocnej imprezy sąsiadów z pola namiotowego. Przesadzili mocno z alkoholem.

Ruszamy powoli, spokojnie wręcz ospale wiedząc od czego zacznie się nasza dzisiejsza wycieczka. Mijamy kaplicę Na Wodzie do której jeszcze zajrzymy i zaczynamy...... wspinaczkę na Złotą Górę.

U podnóża góry znajduje się budynek dyrekcji OPN, a kilkadziesiąt metrów wyżej dojazd do zamku w Ojcowie na który jeszcze przyjdzie czas. Krótki rekonesans całej grupy na polu namiotowym i decydujemy pomimo kolejnego organizowanego wesela, przenieść się w to miejsce. Oczywiście już po realizacji planu dnia dzisiejszego.

No to na koń!. W Woli Kalinowskiej wjeżdżamy na niebieski szlak rowerowy, który w Sąspowie skręcił do lasu oferując stromy i niebezpieczny zjazd, leśną ścieżką przez Wąwóz Sokolec. Doprowadził on grupę pod samą Maczugę Herkulesa, najbardziej znaną skałkę OPN której wysokość to około 25m.. Na jej szczycie stoi krzyż umieszczony tam przez jej pierwszego zdobywcę w 1933roku. Kilkadziesiąt metrów na północ znajduje się zamek Pieskowa Skała. Urokliwe miejsce i piękna pogoda nakłoniło nas do spaceru wokół zamku i sesji fotograficznej pod Maczugą Herkulesa.

Pograliśmy też na Fortepianie, co by to nie znaczyło!. Na zamkowym tarasie olbrzymie wrażenie wywarł na wszystkich pięknie utrzymany, kolorowy ogród włoski. Poczuliśmy się troszeczkę tak jakbyśmy zwiedzali zamek we Francji. Jedziemy dalej w stronę Podzamcza pokonując kolejny stromy podjazd. Dalsza część trasy przebiega przez okolice rzadziej odwiedzane przez turystów co nie znaczy, że pozbawione pięknych krajobrazów i stromych podjazdów. Kapitalna nawigacja Mirka pozwala uniknąć jazdy ruchliwą drogą 794 i przez Wielmoże, las Dębowiec i Sobiesęki dojeżdżamy do Skały gdzie pozbawiamy zapasów miejscowy supermarket. Pozostaje nam teraz długi łagodny zjazd do samego Ojcowa, który jest też celem dzisiejszego zwiedzania. Zwijamy nasze obozowisko i znów z całym inwentarzem zaczynamy naszą włóczęgę po Ojcowie. Wreszcie przyglądamy się małej, urokliwej kapliczce którą wieńcz ażurowa wieżyczka.

Ciekawe jest miejsce usadowienia kapliczki. Kaplica usytuowana jest ponad potokiem na betonowych podporach. Wiązało się to wg. miejscowych podań z zarządzeniem cara Mikołaja II, zabraniającym budowy obiektów religijnych na ziemi ojcowskiej. Dlatego więc wybudowano kaplicę Na Wodzie. Spacer rowerowy po terenie Parku Zamkowego i zwiedzanie ruin zamku Kazimierza Wielkiego w Ojcowie to kolejne punkty dzisiejszego planu. Ze średniowiecznej budowli pozostała już tylko malownicza ruina. Za to z zamku obok wieży, zresztą nieudostępnionej dla zwiedzających rozpościera się wspaniały widok na południową część Doliny Prądnika i Park Zamkowy.

Pozostała nam jeszcze jedna pozycja w spisie atrakcj........ na dzisiaj. Podjazd na kemping Złota Góra.

Średnie tempo podjazdu na obciążonych rowerach wyniosło zawrotne 100 metrów na minutę. Niezły odcinek kolarstwa górskiego.

Koniec dnia sprawił, że cały zachwyt z zobaczonych miejsc, podziwianych krajobrazów i pokonanych podjazdów stracił na intensywności. Wszystko to za sprawą kradzieży telefonu Cieniasa. Niech się udławi złodziej tym telefonem, został zablokowany dosłownie moment po kradzieży. Najprawdopodobniej wiemy kto okradł Cieniaska. Był to pierwszy i jedyny przykry incydent podczas naszej wycieczki.
Wieczór przeznaczam na skasowanie luzów w tylnej piaście. Kółko zaczęło niebezpiecznie odchylać się na boki.

Dzisiaj skromne 30km.
Stan licznika 391,5km.

03.08.2009 poniedziałek
Dzień dziewiąty


Pomimo wesela jakie odbyło się obok pola namiotowego wstajemy wyspani i tylko Roman narzeka na kręgosłup. Postanawia odpocząć i popilnować namiotów co uspokoiło Małgosię, która po wczorajszym incydencie z telefonem Cieniasa straciła zaufanie do ludzi. Pozwala to nam bez bagażu udać się na podziwianie terenów wokół OPN.

Jedziemy znaną nam trasą przez Wolę Kalinowską, podjazd w Sąspowie i Jerzmanowicach, wybierając za pierwszy cel wycieczki Jaskinię Nietoperzową. Po drodze mijamy przepiękne skały wapniowe tworzące wspaniałe krajobrazy i pewnie wiele możliwości do uprawiania wspinaczki skałkowej. Urok tych skał skłonił mnie do robienia zdjęć podczas jazdy, co zaowocowało fajnymi zdjęciami Łysej Skały i najwyższej na Płaskowyżu Ojcowskim Skałki 502, której wysokość to 512m n.p.m. Kolejny zjazd i kolejny podjazd...... monotonia.

Osiągamy wreszcie Jaskinię Nietoperzową, która postanawiamy zwiedzić z przewodnikiem. Jaskinia zachwyca nie tylko wielkością, długość komór 376m , można w niej podziwiać piękne nacieki stalaktytowe tworzące różne kształty. Udało się nam zobaczyć nietoperza co jak twierdził przewodnik jest bardzo rzadkim zjawiskiem o tej porze, a także jadowitego pająka, co prawda niegroźnego dla ludzi, ale zawsze to pająk Prawda Małgosiu.

Przeżyliśmy też chwile grozy, gdy zostaliśmy zaatakowani przez niedźwiedzia jaskiniowego, na szczęście uratował nas Lucjan swoim prawym sierpowym. Z bokserem lepiej nie zaczynać, nawet jak się jest niedźwiedziem.

Nasz przewodnik słysząc którędy mamy zamiar pojechać stwierdził, że nie damy rady pokonac rowerami Doliny Będkowskiej bo zeszła tam niedawno lawina skalno - błotna. No cóż nie mamy sakw może spróbujemy, najwyżej się ..... wycofamy. Pełni obaw ruszamy. Odnajdujemy Jaskinię Łabajową, krótka jej eksploracja i ruszamy dalej czerwonym szlakiem.

Zaczynają się ślady obsunięcia skalno - błotno - śmieciowego, nie były na tyle kłopotliwe aby nas zawrócić z drogi. I całe szczęście, bo widoki jakie się później ukazały naszym oczom w pełni rekompensowały każdy poniesiony wysiłek na dotarcie do tego miejsca. Posuwając się wzdłuż rzeki Będkówki podziwiamy rozpościerające się krajobrazy i jesteśmy zmuszani do wielokrotnego pokonywania tego potoku w bród. Na tej rzeczce znajduje się największy na Jurze wodospad, Wodospad Szum.

Po drugiej stronie ścieżki koło wodospadu znajduje się ciekawa skała Iglica o wysokości 25m. Pięknych skał tu nie brakuje i tylko rozkoszować się roztaczającymi się widokami, po prostu cudnie. Docieramy do potężnej Sokolicy na której dostrzegamy wspinacza próbującego zdobyć szczyt. Przez kilka chwil dopingujemy zauważonego chłopaka w jego wysiłkach pokonania ponad 70m ściany, robimy mu kilka fotek i jedziemy dalej. Mijamy rząd stawów rybnych w których hoduje się pstrągi i można również je skosztować. Wielka ochotę miał na nie Lucjan. Żal opuszczać tak urokliwe miejsce.

Jedziemy przez Karniowice, Bolechowice do Zelkowa gdzie robimy krótką przerwę nad zadbanym stawem pełnym ufnych kaczek domagających się poczęstunku od zmęczonych wędrowców. Dalszy przebieg naszej wycieczki prowadzi nas do Rezerwatu Dolina Kluczwody. W dolinie zaznaczono miejsce dawnego przebiegu granicy między zaborami austriackim i rosyjskim poprzez ustawienie dwóch stylizowanych słupów granicznych obu mocarstw. W połowie doliny znajduje się skała Zamczysko z pozostałościami dawnej fortyfikacji. Jednemu z nas .....zachciało się zobaczyć te ruiny. Dzięki tej decyzji wpychaliśmy nasze rowery na sporą górę, za to widoki na Dolinę Kluczwody zrekompensowały całkowicie poniesiony wysiłek. Była już pora obiadu więc będąc już na górze postanowiliśmy coś zjeść w Białym Kościele. Posileni obiadkiem postanawiamy odwiedzić neogotycki kościół z1877 roku i jeszcze raz pokonać Dolinę Kluczwody, tym razem w całości.

Podobnie jak w Dolinie Będkowskiej musieliśmy kilka razy pokonywać potok Klucz wody przenosząc rowery ponad nim. Ścieżka prowadzi w pobliżu potoku i jest najeżona podmokłymi miejscami będącymi sporym utrudnieniem w pokonywaniu doliny. Na jednej takiej niespodziance wywrotkę zaliczył Lucjan. Upadek wyglądał dość groźnie, ale i efektownie. Na szczęście Lucjan pady ma wyćwiczone i upadek do potoku potraktował jak kąpiel chłodzącą w ten upalny dzień, ale dlaczego w ubraniu? -;. Mijamy skałę Gackowa Turnia i zaczynamy żegnac się z piękną Doliną Kluczwody. Kierujemy się na Wielką Wieś i po przyjemnościach estetycznych zaczynają się schody a dokładniej podjazd lub jak kto wolał podejście po ulicy nomen omen Stromej.

Ulica kończy się na szczycie wzniesienia o wysokości 378m n.p.m. U niektórych zaczynają pojawiać się objawy kryzysu. Na szczęście pozostał nam już tylko szaleńczy zjazd do Doliny Prądnika. Teraz już tylko rozkoszowanie się po raz kolejny pięknem tej doliny. Cieniasowi bardzo spodobały się skały Panieńskie ze znajdującą się poniżej willą Pod Koroną i stojącą nieopodal Igłą Deotymy. Chwila relaksu przy źródełku Miłości i powrót do obozowiska gdzie czekał Roman z niespodzianką, pieczone ziemniaki z ogniska. Smakowały wybornie po pokonaniu po raz kolejny podjazdu na Złotą Górę.

Był to najpiękniejszy etap tegorocznej wyprawy.

Dzisiaj 56km.
Stan licznika 447,5km.

04.08.2009 wtorek
Dzień dziesiąty


Wstajemy zmęczeni, wczorajszy dzień dał się we znaki i nawet pogoda dopasowała się do naszego samopoczucia chowając słońce za chmury.

Dzisiaj za zadanie mamy przemieścić się do Krakowa na ostatni nocleg przed porannym pociągiem. Nie chcieliśmy jechać wcześnie rano bezpośrednio z Ojcowa do Krakowa na pociąg bojąc się nieprzewidzianych zdarzeń mogących pokrzyżować nam plany czyli Prawa Murphyego.

Ruszamy w kierunku Woli Kalinowskiej aby po chwili skręcić w niebieski szlak który doprowadził nas szybkim zjazdem do drogi do Skały skąd drogą Rzeplińską kierowaliśmy się na Michałowice. Tak w nawiasie Teresko mając swoją drogę to trzeba o nią dbać a nie tylko opłaty pobierać. W Rzeplinie znajduje się dwór z połowy XIX w, obecnie w prywatnych rękach. Właściciele wykonali kawał dobrej roboty bo dwór prezentuje się okazale. Od właścicielki dworu uzyskaliśmy informacje, że w Michałowicach nic nie zobaczymy bo teren jest ogrodzony a pałac znajduje się na wzniesieniu. Rezygnujemy z Michałowic i kierujemy się bezpośrednio do Krakowa. Rozbijamy się na polu namiotowym i już bez sakw jedziemy na zwiedzanie grodu Kraka.

Dzisiaj 51km.
Stan licznika 498,5km.

05.08.2009 środa
Dzień jedenasty


Wracamy do domu. Po przybyciu na dworzec, jako pierwszy do pociągu wsiada Roman i odjeżdża do Bydgoszczy. My udajemy się na swój peron gdzie ma być podstawiony pociąg z wagonem rowerowym. Spółka InterCity jednak po raz kolejny pokazała gdzie ma swoich klientów, ważne że płacą jakoś dojadą. Wagonu rowerowego nie było i to nie pierwszy raz, bo w sobotę tym samym pociągiem jechał Mały i sytuacja była analogiczna. Rowery zapakowaliśmy blokując całe przejście i dojście do ubikacji i jednego z przedziałów. Chyba, że tak mają wyglądać wagony rowerowe wg PKP IC.

Mirek z Januszem poszli wyjaśniać sprawę i pomimo energicznych działań zostali odprawieni z kwitkiem. Pracownicy PKP opanowali metodę spychologii do perfekcji. To nie ja to on, a szefostwo było nieosiągalne. Jak się dowiedzieliśmy od Pracowników spółki, taka sytuacja trwa od dawna. Wagony rowerowe jeżdżą w pociągach w których nie są przewidziane, a te w których powinny być ich nie mają z prostego powodu, nikomu nie chce się zając sprawą.

Pasażerowie pokrzyczą na dworcu, a potem się uspokoją i jakoś to będzie. A ja właśnie, że będę pisał reklamację. Tak łatwo im nie odpuszczę uszkodzonego roweru.

Na miejscu w Elblągu witała nas delegacja grupy rowerowej STOP, był transparent, balony, muzyka i oczywiście obowiązkowa fotka.

Bardzo dziękujemy za tak miłe powitanie.
Po powrocie do domu licznik wskazywał 512km.

Relację przygotował Marian D.
Komendant 20 July 2009 46,374 4 komentarzy

4 komentarzy

Pozostaw komentarz

Zaloguj się, aby napisać komentarz.
  • Komendant
    Komendant
    Zapraszam wszystkich STOP-owców do uroczystego pożegnania naszej 8-osobowej grupy "JURASÓW" wyruszającej na podbój Jury Krakowsko - Częstochowskiej.
    Obecność obowiązkowa. Mimo późnej pory spotykamy się o godz. 23.00 przy słonecznym zegarze.
    Do zobaczenia
    - 20 July 2009 20:19:21
    • MARECKI
      MARECKI
      Miód impreza B)(okok)(papa2)Hejka
      - 21 July 2009 10:50:43
      • Kazimierz
        Kazimierz
        Niestety o tej godzinie będę jechał na spływ kajakowy na Łotwie z Towarzystwem Polska Litwa Łotwa Estonia.
        Serdeczne życzenia dla Jurasów
        - 21 July 2009 12:08:53
        • M
          Marek55
          Brawo. Super relacja. Napisać wszystko w kilku zdaniach i oddać klimat tego co się działo, to trudna sztuka.
          Teraz też wiemy, że wyprawa w taki teren, to nie przelewki. Dużo zależy od uczestników wyprawy, ich przygotowania i "siły na zamiary", ale jak widzimy nie wszystko da się przewidzieć. Słowa uznania dla uczestników.
          - 04 August 2009 09:41:31
          Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na nasze ustawienia prywatności i rozumiesz, że używamy plików cookies. Niektóre pliki cookie mogły już zostać ustawione.
          Kliknij przycisk 'Zgadzam się', aby ukryć ten pasek. Jeśli będziesz nadal korzystać z witryny bez podjęcia żadnych działań, założymy, że i tak zgadzasz się z naszą polityką prywatności.Możesz przeczytać więcej o naszej polityce prywatności tutaj